Copyright by Subiektywnym Okiem. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Archiwum

sobota, 29 września 2012

Pielęgnacja ust z Carmex

I już mamy początek października... Dzieci w szkołach już powoli zapominają o wakacjach, a studenci przygotowują się do rozpoczęcia kolejnego semestru. Wyciągamy z szaf cieplejsze kurtki i szaliki. Nasze buzie powoli oswajamy z tłustszymi kremami często zapominając o odpowiednim zabezpieczeniu naszych ust, które w tym czasie mogą stać się spierzchnięte. Spora grupa osób również boryka się z uciążliwą opryszczką.
Co możemy zrobić, aby nasze usta były cały czas w wspaniałej kondycji i kusiły nie jednego faceta? Odpowiedź jest wręcz banalna :) W naszych torebkach na stałe musi zagościć odpowiednia pomadka lub krem pielęgnacyjny do ust.

Swoich ulubieńców do tej pory miałam kilku, a od niedawna do ich grona dołączył kolejny, który prawdopodobnie zagości w mojej torebce na dłużej. O czym mowa? O pomadkach i kremach pielęgnacyjnych Carmex, które podbiły serca amerykańskich konsumentów, włączając w to nawet gwiazdy Hollywood! Ich producent zapewnia, że nie tylko chronią usta przed wiatrem i słońcem, ale również wykazują właściwości kojące i lecznicze w przypadku opryszczki. W tym roku powierzam swoje usta opiece produktom Carmex.
Carmex Tubka MiętowyW chwili obecnej na swoich ustach testuję kremik Carmex w tubce o zapachu miętowym, który bardzo mnie pozytywnie zaskoczył swoim działaniem (o tym napiszę Wam więcej później). Ale Carmex dla każdego znajdzie odpowiednią pielęgnację! Możemy wypróbować wielu wersji zapachowych oraz sposobu aplikacji, np. słoiczek, tubkę lub klasyczny sztyft. A wśród zapachów znajdziemy nie tylko miętę, ale również truskawkę, wiśnię, jaśmin z zieloną herbatą lub wersję bezzapachową.

Znacie markę Carmex i jego produkty?

Jeśli nie, a chciałybyście wypróbować niebawem będziecie mieli okazję :) W niedługim czasie będę miała specjalnie dla Was do rozdania kilka sztuk różnych wersji produktów pielęgnacyjnych Carmex, abyście sami mogli je przetestować. Macie jakieś preferencje co do ich wersji? Słoiczek czy tubka? A może zapach wiśniowy czy lepsza zielona herbata?
poniedziałek, 24 września 2012

Początki włosomaniactwa - olejek kokosowy Vatika

Olejek kokosowy Vatika"Włosomaniactwo" - to hasło, które od dłuższego czasu krąży po internecie i powoli zaczyna wkraczać do mojego życia. Jak w większości przypadków moje włosomaniactwo dopadło mnie po odwiedzeniu bloga Anwen - dziewczyny, która chyba wie wszystko o pielęgnacji długich włosów. To właśnie u niej dowiedziałam się m.in. o olejowaniu włosów i jego dużej roli w pielęgnacji swojej czupryny. Większość dziewczyn, która zaraziła się włosomaniactwem nie miała tyle szczęścia co ja i swoje "olejkowe" zakupy mogła zrobić w sklepach internetowych. Jednym z popularniejszych sklepów wśród włosomaniaczek są HELFY, które na moje szczęście mają siedzibę we Wrocławiu. Ponieważ nie mogłam się zdecydować na konkretny olejek, ani moja wiedza na ich temat nie była za głęboka, aby nie wybrać tego, który z mojego blond zrobi zieleń, postanowiłam odwiedzić siedzibę Helfy osobiście. Tam spotkałam się z fachową obsługą, która poleciła mi m.in. olejek kokosowy Vatika.
Olejek kokosowy Vatika w temperaturze pokojowej przyjmuje stałą postać, dlatego aby wydobyć go z buteleczki wymaga wcześniejszego ogrzania. Najlepiej w tym celu włożyć buteleczkę olejku do kubka z gorącą wodą na ok. 2 min. Wtedy nie tylko olejek będzie miał płynną postać, to dodatkowo będzie ciepły, dzięki czemu lepiej będzie wnikał w nasze włosy. Można go również podgrzać w mikrofalówce na dosłownie 5 sekund, aczkolwiek ciężko go podgrzać na tyle by był płynny i jednocześnie ciepły, ale nie gorący.
Olejek Vatika to strzał w dziesiątkę wśród olejków do włosów. Jest uwielbiamy zarówno przez blondynki jak i brunetki, kręconowłose i prostowłose dziewczyny. Na moich blond włosach sprawdza się bardzo dobrze - aplikacja jest banalnie prosta, a zapach niezwykle przyjemny. Rzeczywiście nie powoduje zmiany koloru włosów, a jego 300 ml pojemność sprawia, że jest niesamowicie wydajny. Cena w porównaniu do jego wydajności wydaje się być niezwykle niska - 15 zł.
Olejek Vatika stosuję na wiele sposobów zarówno na mokro jak i sucho. Rewelacyjnie ujarzmia moje napuszone włosy - nakładam go dosłownie kropelkę, którą rozcieram w dłoniach a następnie przygładzam suche włosy. Bardzo dobrze zabezpiecza również końcówki włosów - bez znaczenia czy nakładany jest na sucho lub mokro. Raz trzymam go 2 h na włosach, a raz całą noc w zależności jak mi pasuje. Olejek sprawdza się w każdej konfiguracji :) i dzięki niemu nie wyobrażam sobie zaprzestać olejowania włosów.
Jeżeli rozpoczynasz przygodę z olejowaniem to tylko z olejkiem kokosowym Vatika! :)
Moja subiektywna ocena Olejku kokosowego Vatika:

Jakość:

W porządku! Bardzo przyjemny!

Opakowanie:

Rewelacja! Super opakowanie, banalnie się stosuje!

Cena:

W porządku! Cena raczej na każdą kieszeń!
piątek, 21 września 2012

Która metoda depilacji będzie dla Ciebie najlepsza? cz. 3

Przyszedł czas na przedostatnią część poświęconą porównaniu dostępnych w Polsce metod depilacji ciała. Dzisiaj zostaną przedstawione moje punkty widzenia na następujące metody depilacji:
  • depilacja woskiem twardym
  • depilacja woskiem żelowym
  • depilacja pastą cukrową
Zapraszam!

Depilacja woskiem twardym

depilacja woskiem twardymZ tym typem depilacji spotkałam się po raz pierwszy w Easy Waxing (tam chyba oprócz nitkowania oferują każdy rodzaj depilacji). Mają tam jedną specjalistkę od depilacji tym rodzajem wosku, która kilkakrotnie wykonywała u mnie ten zabieg na okolice bikini. Wosk twardy przechowywany jest w postaci takich "tabletek" (jak na zdjęciu obok), które tuż przed aplikacją na ciało się rozpuszcza. Nakłada się go podobnie jak wosk miękki - szpatułką. Różnica między woskiem twardym a miękkim polega na tym, że wosk twardy nałożony na skórę szybko zastyga tworząc "skorupę" i łapiąc wszystkie włoski. Nie usuwa się go za pomocą paska fizelinowego, ponieważ nie ma takiej potrzeby. Wosk twardy praktycznie nie przykleja się do skóry a jedynie do włosów, ale również jak wosk miękki nakłada się go pod włos. Tak zastygnięty wosk lekko się opukuje, podważa i zrywa bezpośrednio palcami. W dłoniach pozostaje nam woskowa płytka z wyrwanymi włoskami zatopionymi w wosku. Tą metodą można usuwać każdą część ciała, ale głównie poleca się ją przy depilacji intymnej - ze względu na mniejsze odczucia bólu. W związku z tym za zabieg depilacji woskiem twardym musimy zapłacić troszkę więcej jak za depilację woskiem miękkim.
Podsumowanie metody depilacji woskiem miękkim
  • Plusy
    • szybka
    • idealna do każdej części ciała
    • bardzo dobra do depilacji intymnej
    • mniej bolesna od depilacji woskiem miękkim i depilatorem
    • długotrwały efekt - średnio 4-5 tygodni
  • Minusy
    • mało popularna w salonach kosmetycznych
    • troszkę droższa od depilacji woskiem miękkim (średnio o 10-20 zł)

Depilacja woskiem żelowym

Depilacja woskiem żelowymWosk żelowy w zasadzie można przypisać do grupy wosków miękkich (podobnie jak pudrowy, o którym zapomniałam Wam wcześniej wspomnieć). Wosk żelowy jest woskiem polecanym do osób ze skórą wrażliwą, ponieważ ze względu na swoją konsystencję ma za zadanie oblepiać jedynie włosy jednocześnie nie przyklejając się do skóry - jednak w moim odczuciu bywa z tym różnie. Sama swego czasu miałam wosk żelowy i nie mogłam się doczekać, aż mi się zużyje, ponieważ był trudny w obsłudze. Taki wosk jest bardzo łatwo przegrzać - często zdarzało mi się nim oparzyć i uszkodzić skórę. Natomiast wiem, że od niedawna na rynku jest dostępny wosk żelowy Veet. Wosk sprzedawany jest w plastykowym 250 ml pudełeczku wraz z 12 paskami i szpatułką. Osobiście nie próbowałam wosku Veet w tej postaci, aczkolwiek doszły do mnie słuchy, że jest całkiem dobry, ale również łatwo go przegrzać. Stosuje się go tak samo jak inne woski z grupy miękkich.
Pokrótce wspomnę jeszcze o wosku pudrowym - wosk pudrowy to również wosk miękki przeznaczony głównie do mega delikatnych miejsc, tj. wąsik czy bikini. 

Podsumowanie metody depilacji woskiem miękkim
  • Plusy
    • idealna do każdej części ciała
    • zalecana do skór wrażliwych
    • długotrwały efekt - średnio 4-5 tygodni
    • można wykonać samodzielnie kupując np. zestaw wosku żelowego Veet
  • Minusy
    • łatwo przegrzać wosk

 

Depilacja pastą cukrową

Depilacja pastą cukrowąPasta cukrowa to zdecydowanie nowość w Polsce. Metoda jest powszechnie stosowana w krajach arabskich, a do nas wkracza powolnymi kroczkami. Sama pasta cukrowa, którą wykonuje się zabieg w składzie jedynie 3 tanie jak barszcz składniki: wodę, cukier i sok cytrynowy. Banał prawda? Taki skład nie podrażnia tak bardzo skóry jak depilacja woskiem, poza tym nie przykleja się do skóry w ogóle! Nie ma takiej szansy, aby uszkodzić nią naskórek. Poza tym nakładana jest gołymi dłońmi (w rękawiczkach nie jest możliwe wykonanie tego zabiegu) na suchą skórę pod włos, a usuwa ją z włosem. Dzięki temu usuwany włos nie łamie się pozostawiając cebulkę w skórze, a następnie nie wrasta w nią. Prawdopodobieństwo wrastania włosków pod depilacji pastą cukrową jest bardzo niewielkie właśnie ze względu na kierunek usuwania pasty.

Równie ważnym aspektem depilacji pastą cukrową jest jej temperatura. Temperatura pasty jest zbliżona do temperatury ciała człowieka, dzięki temu nie jesteśmy w stanie się nią poparzyć. Ta właściwość ma również duże znaczenie dla osób cierpiącymi na żylaki, ponieważ te osoby mogą spokojnie wykonać ten zabieg. Pozostałości pasty na skórze usuwa się zwykłą ciepłą wodą - pasta się szybciutko rozpuszcza, co niestety nie jest możliwe w przypadku wosku.

Wprawna kosmetyczka wykona brazylijskie bikini pastą cukrową w 15 min - gorzej z wprawionymi kosmetyczkami, których we Wrocławiu jest bardzo mało. Jedynie znany mi Salon Kosmetyczny Amavi na Nowym Dworze posiada personel, który tak sprawnie posługuje się tą metodą depilacji.

Niestety, mimo, że sama pasta to mieszanina najprostszych składników to za zabieg w salonie musimy słono zapłacić, bo ok. 70 zł za depilację bikini. Dlatego wiele kobiet próbuje samych wykonać taką pastę i samodzielnie się depilować. O ile składniki są znane, to ich proporcje już nie. Na różnych forach internetowych dziewczyny prezentują swoje przepisy - sama wykonałam na próbę kilka z nich, ale nigdy nie udało mi się uzyskać odpowiedniej masy cukrowej. Na szczęście od jakiegoś czasu gotowe pasty cukrowe można kupić w drogeriach, a od dawna w sklepach internetowych.

Nie mylcie tylko pasty cukrowej z woskiem cukrowym! To są dwie różne substancje! Wosk to wosk, a pasta to pasta! Wosk cukrowy to nic innego jak wosk miękki, który nakłada się jak każdy inny z włosem a usuwa pod włos przy pomocy pasków. Więc nie dajcie się nabrać na mylącą nazwę!

Jeżeli już mamy pastę to początki samodzielnej depilacji mogą być trudne i frustrujące - to nie jest banalne, ale też nie jest niewykonalne. Jak w każdej dziedzinie tak i tutaj ćwiczenie czyni mistrza. Z biegiem czasu i prób będziemy coraz rzadziej oblepywać sobie ciało i wszystko dookoła a częściej i szybciej usuwać włosy ;)

Gdyby cena zabiegów depilacji pastą cukrową była niższa nie wahałabym się którą metodę depilacji wybrać. Pasta cukrowa to mój faworyt! Jest perfekcyjna, bo bezpieczna i skuteczna! I co najważniejsze - wrastanie włosków jest zminimalizowane praktycznie do zera (ale również jest możliwe)

Podsumowanie metody depilacji pastą cukrową
  • Plusy
    • idealna do każdej części ciała
    • zalecana do skór wrażliwych i delikatnych, naczynkowych, dla osób z żylakami
    • długotrwały efekt - średnio 4-5 tygodni
    • można wykonać samodzielnie
    • nie ma ryzyka poparzenia lub innego uszkodzenia skóry
    • zminimalizowane ryzyko wrastających włosków
    • sama w sobie pasta jest tania
    • naturalne składniki pasty
    • nie przykleja się do skóry
    • najmniejszy ból ze wszystkich metod depilacji
  • Minusy
    • nie do końca znane proporcje składników do samodzielnego jej przyrządzenia
    • pracochłonna i trudna do opanowania
    • kłopot ze znalezieniem dobrze wyszkolonej i doświadczonej kosmetyczki
    • mało powszechna w salonach kosmetycznych
    • droga w salonach kosmetycznych

A Wy co myślicie o paście cukrowej? Znacie we Wrocławiu więcej salonów, w których jest wykonywana nią depilacja? A może same się nią depilujecie w domu?

wtorek, 18 września 2012

Oxybrazja w Salonie Kosmetycznym La Femme


I stało się! Zabieg oxybrazji podbił moje serce i z wielką radością umówiłam się na kolejny! Wykupiłam pakiet zabiegów - tym razem zdecydowałam się poszerzyć zabieg oxybrazji i wykonać nie tylko na twarz, ale również szyję i dekolt. Wczoraj odbył się pierwszy zabieg z wykupionego pakietu oxybrazji. Jak było? Zapraszam do czytania...

Nie miałam problemów z umówieniem się na zabiegi w wybranych przeze mnie terminach - średnio co 3-tygodniowych. Tym razem do Salonu La Femme na ul. Biskupiej przybyłam punktualnie. Za ladą stała miła brunetka - pani kosmetyczka, która wykonywała mi zabieg. Uśmiechnięta zaprosiła mnie do gabinetu, w którym byłam po raz pierwszy w ramach realizacji gruopona. Tym razem nie musiałam podpisywać żadnych oświadczeń dotyczących mojej świadomości na temat przeciwwskazań do zabiegu oxybrazji itp. Standardowo zostałam poproszona o pozostawienie ubrań i rzeczy w szafie, zdjęcie koszulki i położenie się na łóżku oraz ewentualne przykrycie się kocem i ręcznikiem. Na ten czas zostałam sama w gabinecie, a po kilku minutach pani kosmetyczka wróciła i rozpoczęła zabieg.

Co ciekawe w salonie La Femme chyba nie jest praktykowane stosowanie jednorazowych rękawiczek. Ani przy mojej pierwszej wizycie ani tym razem  panie kosmetyczki ich nie zakładały. Natomiast panie myją ręce przed przystąpieniem do wykonania zabiegu, a następnie pryskają je dezynfekującym sprayem. W zasadzie nie przeszkadza mi utrzymywanie takiego poziom higieny, aczkolwiek mocno mnie zastawia czy jest to wystarczające. Powiedzmy, że dla mnie jest ok. Na moją głowę został nałożony czepek oraz opaska frote.

Demakijaż został wykonany żelem myjącym, który został dokładnie rozprowadzony kolistymi ruchami po twarzy, szyi i dekolcie, a następnie zmyty ciepłymi rękawicami frote. Kolejnym krokiem była tonizacja skóry.

Pani kosmetyczka upewniła się, że znam sposób działania urządzenia oxybrazji i przystąpiła do omiatania mi twarzy zimnym powietrzem i roztworem soli fizjologicznej (ah! Jakie to jest dla mnie przyjemne! Gdybym mogła to na oxybrazję chodziłabym codziennie! :)). Najpierw kółeczko zatoczone na twarzy, następnie szyi i dekolcie - w ten sposób omiatanie zostało powtórzone 3 razy. Na koniec pani kosmetyczka zajęła się omieceniem moich płatków nosa i górnej wargi.

Po oxybrazji zostałam osuszona i nałożono mi maskę algową na twarz i szyję, którą jak wiecie z ostatnich wpisów również uwielbiam! Na dekolt została położona maska kremowa. Tak "zrobiona" poleżałam sobie w samotności ok. 15 min i relaksowałam się słuchając spokojnej muzyki słyszanej w tle. Podczas tej wizyty nie zakłócano mi spokoju działającą pralką ani wizytami innych kosmetyczek przechodzącymi przez gabinet, w którym przebywałam. Po upływie 15 min, pani kosmetyczka wróciła do gabinetu i zdjęła mi maseczkę, a następnie wmasowała krem końcowy.

Co ważne, nie zauważyłam różnicy w jakości zabiegu wykonanym w ramach grouponu a wykonanym za pełną opłatą. Oba zabiegi zostały wykonane w moim odczuciu bardzo dokładnie. Dla mnie zabieg na plus. Jedynie co zwróciło moją uwagę, ale nie przeszkadzało specjalnie był fakt żucia gumy przez panią kosmetyczkę podczas wykonywania zabiegu. Osobiście mnie to nie przeszkadzało specjalnie, bo pani próbowała robić to dyskretnie, ale mimo wszystko zauważyłam i słyszałam jej żucie podczas wykonywania mi demakijażu ;)

Podsumowanie opisanej drugiej wizyty w La Femme:
Strona salonu: www.la-femme.pl

Jakość usługi:

W porządku! Prawdopodobnie skuszę się ponownie!

Komfort klienta: 

Rewelacja! Czułam się jak królowa!

Higiena:

W porządku! Zabieg wykonany w higienicznych warunkach!

sobota, 15 września 2012

Złote zasady prawidłowego demakijażu

Demakijaż. Bardzo ważna część pielęgnacji każdego rodzaju cery. Przede wszystkim wykonywany tuż przed pójściem spać. Nie wolno nam o nim zapominać! I nie może być żadną wymówką nasze zmęczenie! Demakijaż to podstawa zdrowej skóry naszej twarzy.
Wieczorny demakijaż

Poniżej przedstawiam Wam złote zasady prawidłowego demakijażu:

ZASADA NR 1
 Nie zapominaj o wieczornym demakijażu!

ZASADA NR 2
 Do demakijażu stosuj kosmetyki przeznaczone dla Twojego typu cery!

ZASADA NR 3
Jeżeli do oczyszczania stosujesz żel do mycia twarzy, nie zapomnij o przetarciu na koniec twarzy tonikiem!

ZASADA NR 4
Demakijaż wykonuj dokładnie!

ZASADA NR 5
 Demakijaż oczu wykonuj specjalnie do tego przeznaczonymi preperatami.

ZASADA NR 6
Demakijaż oczu wykonaj za pomocą wacika kosmetycznego z preparatem przykładając go i przytrzymując kilkanaście sekund na oku. Pozwoli to rozpuścić tusz do rzęs bez niepotrzebnego tarcia.

ZASADA NR 7
Nie zapominaj o wykonaniu demakijażu na szyi!

ZASADA NR 8
Po wykonanym demakijażu nałóż krem na noc na twarz i szyję.

środa, 12 września 2012

Maska algowa przeciwtrądzikowa - Organique

Maska algowa przeciwtrądzikowa
Te z Was, które od czasu do czasu odwiedzają gabinety kosmetyczne na pewno miałyście przyjemność mieć nałożoną maseczkę algową. Dla mnie ten rodzaj maseczki jest niewiarygodnie przyjemny! Maska algowa zazwyczaj jest nakładana zimna i rewelacyjnie koi skórę po zabiegach. Przekopując czeluście internetu natknęłam się na informacje, że bardzo podobne maseczki ma w swojej ofercie Organique - sklep, który trochę przypomina asortyment The Body Shop - czyli produkty do mycia i pielęgnacji ciała, włosów. W Organique możemy również zakupić ciekawe (ale również drogie) kostki mydła itp. drobiazgi.

Organique oferuje aż 6 rodzajów masek algowych:
  1. przeciwtrądzikową
  2. żurawinową dla cer naczynkowych, dojrzałych i zmęczonych
  3. borówkową nawilżająco-dotleniającą
  4. odżywczą dla cer suchych, podrażnionych
  5. z papają dla cer zmęczonych, z przebarwieniami
  6. na okolice oczu
Zdecydowałam się na zakup pierwszej, czyli przeciwtrądzikowej. Mój wybór został podyktowany dobrymi opiniami na jej temat na wizaz.pl oraz opisem działania - producent na opakowaniu zapewnia zwężenie porów i oczyszczenie skóry wraz z absorpcją nadmiaru sebum. Ponadto w składzie można znaleźć olejek herbaciany, cynk oraz kwas salicylowy.
Jedna saszetka starcza na jedną porcję sproszkowanej maseczki na twarz, szyję i dekolt. Ja z powodzeniem użyłam maseczkę 4 razy kładąc ją jedynie twarz. Przygotowanie sproszkowanej maseczki nie było również dla mnie żadnym problemem. Proszek należy połączyć z wodą w takiej proporcji, aby konsystencja miała gęstość śmietany a do mieszkania spokojnie wystarczy nam łyżeczka. Tak przygotowaną nakładamy na twarz i odczekujemy ok. 15 min, a następnie maskę ściągamy.

Efekt?
Rzeczywiście pory są bardzo zmniejszone, ale jedynie na 2-3 h. Po tym czasie stan porów wraca do swych "naturalnych" rozmiarów... niestety... Ale jest też dobra wiadomość :) skóra jest bardzo odświeżona, moje rumieńce mocno rozjaśnione, a niektóre zaskórniki znikają. Ponadto maseczka bardzo dobrze wspomaga proces gojenia się świeżo powstałych wyprysków. Będę do niej chętnie wracać, aczkolwiek nie za często ze względu na dość wysoką cenę - 22 zł za saszetkę.

Gdzie można ją kupić?
W każdym sklepie sieci Organique. We Wrocławiu są w CH Renoma, w Magnolii oraz w Galerii Dominikańskiej.

Moja subiektywna ocena Maski algowej przeciwtrądzikowej - Organique:

Jakość:

W porządku! Bardzo przyjemny!

Opakowanie:

W porządku! Stosowanie intuicyjne!

Cena:

Kiepsko! Drogi kosmetyk!
poniedziałek, 10 września 2012

O moich początkach z marką Bandi - Serum Redukujące Zaczerwienienia



Serum Redukujące Zaczerwienienia BandiO istnieniu marki Bandi nie miałam pojęcia dopóki w jednym z gabinetów kosmetycznych we Wrocławiu nie polecono mi pielęgnacji opartej na kosmetykach tej firmy. Ceny ich produktów były zróżnicowane - od przeciętnych po naprawdę wysokie. W przypisanej dla mnie pielęgnacji znalazło się serum redukujące zaczerwienienia, które zdecydowałam się kupić jako pierwszy produkt Bandi. Dodam jednocześnie, że serum było moim pierwszym w życiu i w zasadzie nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo praktycznym może być kosmetykiem. Teraz, gdy zużyłam całe jego opakowanie zaczynam odczuwać pewien niedosyt w mojej porannej pielęgnacji twarzy.

Serum Redukujące Zaczerwienienia zamknięte jest w bardzo praktycznym pojemniczku z pompką o pojemności 30 ml. Polecane jest przede wszystkim osobom ze skłonnością do rumienia i pękających naczynek. Moja cera jest bardzo kapryśna i mimo, że jest mieszana i wrażliwa to na dodatek często się mocno rumieni. Mimo, że moje rumieńce potrafiły być bardzo duże i czasami dla mnie wręcz krępujące to nigdy z nimi nie walczyłam, ponieważ nie wiedziałam jak i wydawało mi się, że ich redukcja jest wręcz niemożliwa "ot, taka uroda - tak ma być i trzeba z tym żyć". Dlatego jak usłyszałam, że serum Bandi może pomóc mi opanować moje rumieńce bez większego namysłu zdecydowałam się na jego zakup za pośrednictwem gabinetu kosmetycznego, w którym mi go polecono. Dałam za niego ok. 55 zł.

Serum jest bardzo rzadkie, wręcz wodniste - dzięki temu błyskawicznie wchłania się w skórę pozostawiając jedynie bardzo delikatną lepkość na twarzy, która moim zdaniem absolutnie nie jest problemem. W pierwszych dniach stosowania wyciskałam porcję dokładnie jednej pompki, co okazało się być sporym marnotrawstwem. Taką porcją byłam w stanie nałożyć serum na całą twarz, szyję i nawet dekolt. Ale po kilku takich porcjach zauważyłam, że kosmetyk błyskawicznie mi się kończy! Później doczytałam w internecie informacje, że serum wystarczy nakładać w minimalnych ilościach, aby równie działał skutecznie. I rzeczywiście niewielka ilość równie dobrze pokrywała cały obszar mojej twarzy, dzięki czemu serum mogłam cieszyć się przez ładnych parę miesięcy mimo 30 ml pojemności.

Jeśli chodzi o działanie to byłam mocno zaskoczona jego skutecznością. Nie sądziłam, że rzeczywiście da się redukować zaczerwienienie na policzkach. Stosowałam serum jedynie na dzień, choć producent zaleca rano i wieczorem. Nie nakładałam go na noc, ponieważ nie najlepiej współgrał z moją emulsją, natomiast z kremem na dzień bardzo dobrze. Moim zdaniem to serum rzeczywiście działa i będę go polecać każdemu, kto będzie potrzebował redukcji zaczerwień na twarzy. Nie wiem natomiast jak serum radzi sobie z typowymi "pajączkami" - na całe szczęście nie mam ich mocno widocznych - jedynie pojedyncze na policzkach. Aczkolwiek myślę, że warto spróbować, jeżeli nie zredukuje wystarczająco naczynek to przynajmniej delikatnie nawilży buzię. Co ważne, podczas stosowania nic złego nie stało się moją buzią - nie pojawiły się krosty, zaskórniki - nic z tych rzeczy! 

Podsumowując - kupno serum redukującego zaczerwienienia Bandi było zachęcająco przepustką do świata kosmetyków Bandi. Nie dość, że ich produkty są bardzo dobrej jakości to dodatkowo są polską firmą! Kupiłam jeszcze kilka innych produktów Bandi, które równie dobrze skradły moje serce co serum i co gorsze dla mojego portfela - mam ochotę na więcej...

Poniżej subiektywna tabelka z oceną Serum Redukującego Zaczerwienienia - Bandi

Sklep online: http://www.bandi.pl/sklep/

Jakość:

Rewelacja! Najwyższa jakość!

Opakowanie:

Rewelacja! Super opakowanie, banalnie się stosuje!

Cena:

Bez szału! Cena ani niska, ani wysoka. Średnia półka!

czwartek, 6 września 2012

Trzy mity o kremach do twarzy


Trzy mity o kremach do twarzyOd dłuższego czasu przeglądam forum wizażu i bardzo często spotykam się tam z przeróżnymi mitami na temat kremów do twarzy. Te garście wyssanych z palca informacji powodują dezorientację wśród młodych kobiet, które próbują dobrać krem idealny dla swoich potrzeb. Postanowiłam przedstawić Wam najczęściej powtarzane trzy mity na temat kremów do twarzy - mam nadzieję, że będzie to chociaż mały kroczek w przełamaniu stereotypów na temat kremów.

Na miejscu numer 1 - Mit Wszech Czasów:

Sięgając po krem przeciwzmarszczkowy w młodym wieku spowodujemy pogorszenie się stanu naszej cery - będzie się szybciej starzeć.

O matko! To jest mit, który słyszę co najmniej raz na dwa tygodnie! Powtórzę to jeszcze raz: TO JEST MIT, MIT, MIT!

A teraz FAKTY:
każda skóra jest inna - jedna będzie się starzeć szybciej, a druga wolniej. Dlaczego? Czynników przyspieszających proces starzenia się skóry jest wiele poczynając od wystawiania skóry na słońce po genach skończywszy. Jeśli chodzi w ogóle o kremy (nie tylko te przeciwzmarszczkowe) to zasada jest prosta: sięgamy po krem z oznaczeniem wieku o 10 lat od nas starszym, tzn. mając 25 lat spokojnie sięgamy po krem 30+.
Możemy również sięgnąć po krem 45+ (nic nam wtedy się nie stanie), ale nasza skóra nie wykorzysta wszystkich dobrodziejstw upchniętych w takim kremie. Skóra "łyka" tylko te witaminy i składniki, których potrzebuje. Jeżeli krem będzie zawierał coś ponadto to zwyczajnie skóra tego nie przyswoi. Dlatego nie ma też co przesadzać ze stosowaniem kremów 45+, gdy mamy lat 20 - aczkolwiek od tego nasza skóra nie zacznie się szybciej starzeć, czy pogarszać w jakiś inny sposób. 

Jeśli chodzi o kremy przeciwzmarszczkowe to warto po nie sięgać przed pojawieniem się pierwszych zmarszczek. Dlaczego? Dlatego, że jak sama nazwa na to wskazuje kremy są  "przeciwzmarszczkowe" czyli działają przeciwko powstawaniu zmarszczkom, a nie likwidują już powstałe. Niestety, ale krem (nawet taki za 1000 zł) nie jest wstanie usunąć powstałych zmarszczek - w tej sytuacji musielibyśmy zasięgnąć porady medycyny estetycznej. Krem przeciwdziała powstawaniu nowych zmarszczek i o tym trzeba pamiętać, bo sięganie po krem przeciwzmarszczkowy dopiero w wieku 30 lat to już trochę za późno...

Na miejscu numer 2 - Mit popularno-ekologiczny:

Kremy z parabenami powodują raka skóry.

Jest to ostatnio bardzo popularny mit, ponieważ kosmetyczny rynek naszła ekologiczna fala, która objawia się obrzucaniem błotem wszystkich kosmetyków zawierających jakiekolwiek konserwanty.
Zacznijmy od tego po co w kosmetykach dodawane są konserwanty na przykładzie kremów do twarzy. Większość kremów do twarzy zamykanych jest w słoiczkach - uważam, że nie jest to najlepszy sposób przechowywania kremu, ale cóż zrobić - takie je w większości produkują. Krem zamknięty w słoiczku przy każdym jego otwarciu ma kontakt z powietrzem - jak wiemy, powietrze nie zawsze jest krystalicznie czyste i zamykając ponownie słoiczek część zanieczyszczeń z powietrza zostaje zamknięta razem z kremem. Tak samo jest z naszymi palcami, które też noszą w sobie bakterie (np. po wytarciu w ręcznik) - paluszkami nanosimy kolejną porcję zanieczyszczeń do kremu i gdyby nie konserwant, to krem nadawałby się do wyrzucenia już po tygodniu od otwarcia, a nie jak jest w większości kremów z konserwantami po 6 miesiącach.

Czym w takim razie są parabeny?

Parabeny to najczęściej stosowane w kosmetyce substancje konserwujące, ponieważ są najczęściej stosowane są również najlepiej przebadane i przetestowane! Badania potwierdziły, że niewielka ilość parabenów skutecznie konserwuje kosmetyki, parabeny nie kumulują się w organizmie człowieka, nie zaburzają w związku z tym gospodarki hormonalnej, nie wykazują właściwości alergennych oraz nie podrażniają skóry! I co najważniejsze - nie są rakotwórcze. Mit o szkodliwości parabenów powstał po to, abyśmy sięgali po nowe "modne" ostatnio kosmetyki bez konserwantów. Oczywiście wypróbujmy nowe, ekologiczne produkty, ale nie dajmy się zwariować i nie wyrzucajmy w popłochu naszych obecnych kosmetyków, tylko dlatego, że zawierają parabeny.

Na miejscu nr 3 - Mit dermokosmetyczny

Krem będący dermokosmetykiem jest lekiem.

Drodzy Czytelnicy i Czytelniczki - leczyć skórę może tylko lek, a nie kosmetyk. To, że częściej możemy kupić dermokosmetyki w aptece wcale nie oznacza, że te produkty są lekami. Aby dany produkt zaliczyć do leku nie wystarczy samo występowanie leczniczej substancji. To czy coś jest lekiem lub nie, decyduje przede wszystkim ilość oraz stężenie substancji wykazujących właściwości lecznicze. Dermokosmetyk, może być kosmetykiem zawierającym wyższe stężenie danej substancji, ale nie na tyle wysokie, aby móc nazwać je lekiem.  Dermokosmetyki kojarzą się z czymś "lepszym" i "skuteczniejszym", bo częściej można je kupić w aptece, a nie w drogerii. Ale na pewno sami zauważacie, że dermokosmetyków zaczyna przybywać nawet w takim Rossmannie. Ogólnie rzecz ujmując to nie ma jasnej definicji czym jest dermokosmetyk, ale na pewno można powiedzieć, że dermokosmetyk powinien być łagodny dla skór zmienionych chorobowo lub atopowych, ale lekiem sam w sobie nie jest. 
wtorek, 4 września 2012

A gdzie tonik? ARTISTRY™ Essentials tonik normalizujący


A gdzie tonik? - ktoś mógłby zapytać. Oczywiście o nim nie zapomniałam i już przedstawiam Wam swoje wrażenia na jego temat.  

Tonik normalizujący z serii ARTISTRY™ essentials jest przeznaczony do skór tłustych i mieszanych. Po przeanalizowaniu jego składu strasznie się zawiodłam dostrzegając alkohol. Nawet po odkręceniu nakrętki można było go wyczuć jak przebija się spod kwiatowo-pudrowego zapachu. Tonik jest wielofazowy, tzn. można było dostrzec w butelce oddzielenie się jego składników. W toniku oddzielał się tak jakby osad - podobny do tych w świeżo wyciskanych sokach. Osad miał białą i pudrową postać. Dlatego przed każdym użyciem należało go wstrząsnąć.


Przez pierwsze 2 tygodnie stosowania toniku moja skóra wydawała mi się coraz bardziej wysuszona, ale nie miałam odczucia ściągniętej twarzy po zastosowaniu kosmetyku. Nie czułam też podrażnienia, skóra nie była zaczerwieniona. Jedynie na skroniach pojawiły mi się suche skórki. Zastanawiałam się czy nie zrezygnować ze stosowania toniku, ale po konsultacji z moją zaprzyjaźnioną konsultantką Amway ostatecznie zdecydowałam nie odkładać kosmetyku na półkę. Stosowałam dalej i po 3 tygodniach już suche skórki mi nie dokuczały, ani nie pojawiły się inne niespodzianki. Na mojej buzi rzadziej pojawiały się również wypryski, a podrażnienie nie wystąpiło przez cały okres stosowania toniku. 

Bardzo lubiłam go stosować z samego rana tuż po przebudzeniu - bardzo przyjemnie odświeżał mi buzię. Nie musiałam jej dodatkowo rano zmywać - wystarczył tonik i krem normalizujący ARTISTRY™ essentials. A wieczorem stosowałam go po umyciu preparatem oczyszczająco-normalizującym ARTISTRY™ essentials. Bardzo ładnie te kosmetyki ze sobą współgrały. Tonik zużyłam jako pierwszy, ale stwierdzam, że jest bardzo wydajny. Starczył mi na dobre kilka miesięcy. 

Prawdopodobnie kupiłabym go ponownie, gdyby miał dużo niższą cenę, np. 15 zł. Uważam, że 68 zł za tonik z alkoholem to trochę za dużo a i ten alkohol w składzie trochę mi nie pasuje, choć nie odczułam jego negatywnych skutków. Wydaje mi się, że tonik normalizujący ARTISTRY™ Essentials można zaliczyć do toników "jednego z wielu".

Moja subiektywna ocena Toniku normalizującego ARTISTRY™ Essentials:

Jakość:

Bez szału! Zwykły przeciętniak!

Opakowanie:

W porządku! Stosowanie intuicyjne!

Cena:

Kiepsko! Drogi kosmetyk!