niedziela, 30 marca 2014

SPA w centrum Wrocławia - łaźnia błotna

Czasami mam tak, że muszę pobyć sama i się wyciszyć. Wtedy zawsze marzę o tym, aby w parę chwil znaleźć się w oddalonym o setki tysięcy kilometrów miejscu, gdzie doznam ciszy, spokoju i relaksu. Na szczęście nie muszę wsiadać w samolot i wydawać fortuny, aby pobyć w takim miejscu. Wystarczy pójść do strefy SPA w Fitness Academy w SkyTower we Wrocławiu, aby poczuć się jak w innym świecie. To miejsce zrobiło na mnie tak ogromnie pozytywne wrażenie, że muszę się z Wami nim podzielić.

Dziś nie będzie o całej strefie SPA jaką oferuje swoim Klientom FA. Dzisiaj będzie tylko o tym jednym miejscu, gdzie możemy pobyć sam na sam z samym sobą, wyciszyć się i relaksować w 100%, bez obawy niechcianych gości, bez innych klientów, bez personelu - po prostu same!

Takim cudownym miejscem w samym centrum miasta jest łaźnia błotna. W łaźni możemy przebywać absolutnie same. Bez krępacji możemy zrzucić ręcznik i nie obawiać się spojrzeń innych gości strefy SPA. Łaźnia błotna jest umiejscowiona w osobnym pomieszczeniu, za strefą, która przeznaczona jest do wykonywania rytuału Hammam. Aby mieć pewność, że nikt nam nie będzie przeszkadzał najlepiej jest wykonać telefon do recepcji SPA i poprosić o rezerwację łaźni tylko dla nas. Jak będziemy na miejscu personel nas zaprowadzi do łaźni a następnie po opuszczeniu pomieszczenia zostawi na drzwiach wywieszoną tabliczkę z informacją o odbywanym teraz zabiegu z prośbą o uszanowanie naszej prywatności. Dzięki temu pozostali goście strefy SPA nie zakłócają nam spokoju, a my możemy się w pełni poczuć jak w niebie.

źródło: http://fitnessacademy.pl/skytower/sauny/galeria-spa

Sama łaźnia to niewielkie pomieszczenie (1,5 m x 2,5 m) , które nagrzane jest do temperatury 45 stopni Celsjusza i panuje w niej wilgotność rzędu 70-90% w zależności od fazy cyklu w jakiej aktualnie się znajduje. Łaźnia jest pięknie wykafelkowana i są dwie kamienne ławy, na których możemy usiąść. Na dzień dobry zanim jeszcze zostaniemy do łaźni zaprowadzeni zostaniemy poproszeni o wybór maski na ciało, którą później sami będziemy aplikowali na skórę.
Do wyboru są:
Czekoladowe musli – Maska delikatnie peelingująca czekoladowa
Brazylijska arabika – Maska peelingująca energetyzująca 
Karaibskie wybrzeże – Maska peelingująca kokosowa 
Słodkie orzeźwienie - Maska orzeźwiająca 
Cejlońska przygoda – Maska relaksująca 

Osobiście wybrałam karaibskie wybrzeże, które wiem już, że na drugi raz nie wezmę ;) Moja maska była moim zdaniem zwykłą gęstą czekoladą z wiórkami kokosowymi. Niestety wiórki bardzo słabo peelingowały mi skórę a czekolada była oporna w nakładaniu na ciało, dlatego myślę, że skuszę się na drugi raz na słodkie orzeźwienie lub cejlońską przygodę. Choć trzeba przyznać, że kosiło mnie bardzo aby tej czekoladowej maski nie zacząć podjadać :D

Pobyt w łaźni błotnej zawiera w sobie elementy aromaterapii, muzykoterapii oraz koloroterapii. Świetna relaksująca muzyka w tle, przyjemny zapach maski do ciała oraz zmieniające się światło sygnalizujące jednocześnie fazę zabiegu w łaźni błotnej.

Faza pierwsza

Pierwsza faza to nagrzewanie łaźni. W tym czasie przez pierwsze parę minut mamy czas, aby samodzielnie nałożyć na ciało maskę.

Faza druga

Drugi etap nazwałabym parowaniem łaźni. Tutaj zaczyna wydobywać się para, która dodatkowo podnosi temperaturę pomieszczenia, a maska zaczyna lepiej wchłaniać się w naszą skórę. Czekoladowa maska zaczynała wtedy powoli się rozpuszczać :)

Faza trzecia 

To już niestety ostatni etap, w którym nagle nasze ciało zaczyna zraszać niesamowicie przyjemny deszczyk połączony z muzyką prosto z amazońskiego lasu podczas tropikalnego deszczu (tak przynajmniej się czułam). Po prostu bajka! W tym czasie możemy zmyć z ciała maskę. Ale jeśli tego nie zrobimy to nic się nie stanie, ponieważ zaraz za pomieszczeniem łaźni jest prysznic, pod którym możemy się już dokładnie umyć również przy zachowaniu całkowitej intymności.

Cały seans w łaźni błotnej trwa 30 min. Z przyjemnością posiedziałabym w niej co najmniej 45 min, aczkolwiek te 30 min wystarczyło, abym się naprawdę zrelaksowała. A gdyby było mi mało zawsze można kontynuować relaks w saunach, ale niestety już towarzystwie innych gości.
Do łaźni można wybrać się z koleżanką, a maksymalnie trzema, gdyż łaźnia mieści 4 osoby. Za 30 min seans w łaźni błotnej płacimy 30 zł za osobę (bez względu ile nas ostatecznie w środku jest - możemy być same) i w tej cenie mamy maskę oraz 100% intymności :)

Niestety zdjęć samej łaźni nie posiadam, gdyż kto by pomyślał o zabieraniu telefonu czy aparatu do miejsca ciszy i spokoju?! :) Aczkolwiek zdjęcie podebrane ze strony FA ukazuje drogę do łaźni :)

Podsumowanie pobytu w łaźni błotnej:

Jakość usługi:
Rewelacja! Z przyjemnością powtórzę zabieg!
Komfort klienta: 
Rewelacja! Czułam się jak królowa!
Higiena:

W porządku! Zabieg wykonany w higienicznych warunkach!

poniedziałek, 17 marca 2014

Wymień stare na nowe, czyli coroczna akcja Sephora!

Jak co roku Sephora wychodzi nam na przeciw i proponuje porządki w naszych makijażowych kosmetyczkach.
Jest to świetna, co roczna akcja, która pozwala nam wymienić kosmetyki do makijażu dowolnej marki na jego ekwiwalent marki Sephora z 40% zniżką!
Akcja trwa w dniach 18 marca do 31 marca 2014.

Osobiście gorąco polecam z niej skorzystać! :)
Sama już zgromadziłam kosmetyki na wymianę, a Wy? 



środa, 5 marca 2014

Azjatycki BB Skin79 vs europejski BB BANDI

Poza peelingującymi skarpetkami Mizon z AsianStore, o których pisałam w poprzednim poście zamówiłam jeszcze oryginalny azjatycki krem BB. Co prawda już od tego czasu minął szmat czasu, ale co ma wisieć nie utonie i czas najwyższy przedstawić Wam prawdziwego azjatyckiego bebika :)
Zdecydowałam się na zakup pioniera europejskich BB, by móc poznać o co w chodzi z tymi kremami BB, kiedy panował na nie szał. Mój wybór padł na Skin79 Super+ w różowym opakowaniu.
Międzyczasie, jako nagrodę w jednym z konkursów udało mi się zgarnąć BB BANDI. Miałam zatem możliwość porównania "naszych" europejskich i azjatyckich kremów.


Muszę Wam przyznać, że o ile ubóstwiam markę BANDI tak uważam, że ich krem BB to totalna kicha...
Odcień kremu nie najlepiej współgra z moją naczynkową i tłustą cerą. Wydaje mi się, że po aplikacji BB BANDI moja buzia jest nienaturalnie różowo-pomarańczowa. Zdecydowanie jednak coś z tym kolorem jest nie tak. Ponadto nawilżenie jest kiepskie, jak na BB krem ma bardzo niski SPF (tylko 15) i twarz dość szybko się po nim świeci. Ponadto kolor nie schodzi równo i po jakimś czasie widać zacieki. 


BB BANDI w porównaniu do Skin79 jest bardzo rzadki. Skin79 to naprawdę niezły gęścioch i czasami mam wrażenie, że jest aż troszkę zbyt gęsty. Porównałabym jego gęstość do klasycznego kremu Nivea. Mimo to gładko się rozsmarowuje na twarzy i wystarczy go niewielka ilość, aby pokryć całą twarz wraz zszyją. Jest niesamowicie wydajny! Używam go już prawie rok (nieregularnie, z okresowymi przerwami), a końca nadal nie widać. 
Kolejną cechą jaka natychmiast rzuca się w oczy to blado-szary odcień Skin79. Gdy nałożyłam go po raz pierwszy na twarz byłam lekko przerażona swoim blado-trupim wyglądem. Na szczęście odczekałam 5 min i kolor perfekcyjnie się wtopił w mój odcień skóry i zaczął prezentować niesamowicie naturalnie. Buzia miała naturalny odcień, a czerwonych od naczynek policzków nie było widać. Wyglądałam po prostu zdrowo :) W tym momencie wiedziałam, że to jest strzał w 10-tke! Skin79 towarzyszył mi przez cały rok. Gdy się spieszę z samego rana najwygodniej jest mi sięgnąć właśnie po niego. Jego konsystencja była odpowiednio gęsta na zimę, a latem chroniła mnie przed słońcem (SPF 25).


Dzięki temu porównaniu europejskiego i azjatyckiego kremu widzę, że łączy ich jedynie określenie BB. Poza tym są to totalnie dwa różne produkty, z których ja zdecydowanie wybieram azjatycki BB. Różna konsystencja, różne odcienie, inne właściwości - coś totalnie odmiennego.

Stosowałyście kiedyś oryginalne azjatyckie kremy BB? :)

Vera