czwartek, 28 czerwca 2012

Eye Liner polskiej marki Wibo


Zawsze do namalowania kreski używałam kredek. Jednak kredką nie zawsze udawało mi się zrobić cieniutką kreskę i wtedy naszła mnie myśl, aby po raz pierwszy w życiu kupić eye liner. Nie chciałam wydawać na niego zbyt dużych pieniędzy, ponieważ nie wiedziałam czy będę umiała w ogóle malować się eye linerem. Moje dotychczasowe próby na eye linerach podkradanych mamie zawsze kończyły się fiaskiem. A, że mama daleko to nie miałam możliwości kontynuowania nauki w posługiwaniu się takim pisakiem i trzeba było zakupić własny.
Eye Liner - WiboZaczęłam w tym celu przeglądać wizaż, aby znaleźć swój pierwszy eye liner. Po długich poszukiwaniach mój wybór padł na eye liner marki Wibo. Zdecydowałam się na niego z dwóch powodów:
po pierwsze: cena
Dałam za niego ok. 6 zł w Rossmannie. Koszt tak niewielki, że nawet jeśli kosmetyk okazałby się dla mnie nie odpowiedni albo mizernej jakości, to nie żałowałabym aż tak bardzo wydanych pieniędzy, jak mogłoby się to okazać przy eye linerze za więcej jak 25 zł.
po drugie: polska marka
Staram się wspierać polskie marki. Wierzę, że nasze polskie kosmetyki (i te pielęgnacyjne i te kolorowe) nie urągają jakością kosmetykom zagranicznym. Nie wszystkie polskie kosmetyki mi odpowiadają (np. nie znoszę produktów marki Soraya), ale w zdecydowanej większości są to marki przeze mnie lubiane i staram się po nie sięgać w drogeriach.
Tak więc wróciłam z moim zakupionym za "majątek" eye linerem do domu i rozpoczęłam naukę makijażu na czystych powiekach. Odkręciłam pędzelek, który był cieniutki i równomiernie zwężał się w dół. Aby nie umazać sobie całego oka po raz pierwszy, leciutko ściągnęłam nadmiar tuszu z pędzelka ocierając go o krawędzie plastikowego słoiczka. Oparłam stabilnie łokieć o stół i namalowałam swoją pierwszą kreskę. Najpierw zaczęłam od polowy oka ku zewnętrznej krawędzi, a następnie od wewnętrznej do połowy. Byłam pod ogromnym wrażeniem współpracy eye linera z moimi niewprawionymi dłońmi. Udało mi się to zrobić za pierwszym razem! Pędzelek bardzo ładnie się spisywał - gładko sunął po mojej powiece zostawiając intensywną czerń. A ilość tuszu nabierała się odpowiednia, po lekkim otarciu pędzelka o krawędź buteleczki. Tak samo gładko mi poszło z drugą powieką. Z tak pomalowanymi kreseczkami chodziłam cały dzień i oniemiałam z wrażenia, gdy przy wieczornym demakijażu w lustrze widziałam nienaruszone kreski! Trzymały się calutki dzień! Już wtedy wiedziałam, że ten eye liner to byłbardzo dobry wybór!
Zaczęłam go bardziej testować. Pierwszy test polegał na tym, że najpierw nałożyłam go na powiekę, a dopiero na nim nałożyłam cienie. Kreska się mocno przydymiła, zrobiła się taka szaro-nijaka i cień brzydko na nim prezentował. Tak jakby częściowo przenikał przez kreskę, ale nie do końca. Efekt był dziwny i już więcej tak go nie nakładałam. Drugi test wyglądał tak, że najpierw nałożyłam cień, a później na nie eye liner Wibo. I tu efekt było o sto razy lepszy. Kolor kreski był intensywnie czarny.
Z biegiem czasu coraz częściej korzystałam z eye linera Wibo. Polubiłam się z pędzelkiem na tyle, że w większości przypadków udaje mi się osiągnąć zamierzony efekt grubej lub cienkiej kreski. A najbardziej zachwyca mnie fakt, jak długo zostaje na powiece (a przypomnę, że mam powieki opadające i "tłuszczące" się). Mam go od dobrych kilku miesięcy, a mimo wszystko nadal, gdy po niego sięgam to ma taką samą konsystencję i tak samo dobrze się trzyma. Na pewno kupię go ponownie, a być może skuszę się na eye liner w kolorze niebieskim albo różanym?

Poniżej przedstawiam swoją subiektywną ocenę Eye Linera polskiej marki Wibo:

Jakość:

Rewelacja! Najwyższa jakość!

Opakowanie:

Rewelacja! Super opakowanie, banalnie się stosuje!

Cena:

Rewelacja! Cena śmiesznie niska!
środa, 27 czerwca 2012

Paleta cieni do powiek - Sephora


Pamiętacie jak ogarnęło mnie szaleństwo wymiany starych kosmetyków na nowe Sephora? :) To była bardzo dobra okazja do wypróbowania nowej marki za przyzwoite pieniądze. Od tamtego czasu minęły już ponad 3 miesiące i jestem w stanie wystawić recenzję zakupionym kosmetykom. Na pierwszy ogień biorę najdroższy zakupiony wtedy kosmetyk - paletę cieni do powiek - zestaw 5 kolorów w jednym pudełeczku.
Almost Nude - Paleta cieni do powiek Sephora
Pamiętam, że miałam spory kłopot aby zdecydować się na jedną paletkę. Wybór był spory, a mnie podobały się co najmniej 3. Nie chciałam szaleć i kupować wszystkich trzech, zwłaszcza, że nie wiedziałam jakiej jakości są cienie Sephora.
Moim wyznacznikiem idealnych cieni jest ich trwałość w ciągu dnia oraz intensywność koloru. Od cieni oczekuję, że kolor w pudełeczku będzie tak samo się prezentował na moich powiekach.
Ostatecznie mój wybór padł na odcień Almost Nude (po lewej). Bardzo spodobała mi się mała ściąga umieszczona z tyłu opakowania. Sephora podpowiada nam w jaki sposób nakładać kolory na powiekę, aby uzyskać naturalny lub wieczorowy makijaż. Oczywiście inna kolejność nakładania kolorów cieni może prezentować się równie dobrze - sama osobiście nakładam je według mojego uznania. Do opakowania nie jest dołączony aplikator do nakładania cieni - w związku z tym należy je nakładać pędzlami lub palcem - jak komu wygodnie (ja robię raz tak, raz tak).
Cienie w palecie Amost Nude wydawały się nie oddawać tego nasycenia koloru na powiekach co w pudełeczku. Były lekko bledsze. Ale mimo wszystko ładnie się prezentowały. Trwałość tych cieni oceniam na bardzo dobrą. Trzymały się stosunkowo dłużej od moich dotychczasowych cieni, ale również nie zawsze wytrzymywały cały dzień. 
Po 2 miesiącach ich regularnego stosowania zauważyłam znaczne pogorszenie ich jakości. Niektóre odcienie (3 na 5) skamieniały i miałam problem z ich nakładaniem zarówno pędzlem jak i palcem. Aby nabrać cień musiałam lekko je zeskrobać paznokciem. Wtedy pomyślałam sobie, że całe szczęście kupiłam tylko jedno ich opakowanie. Przestawałam powoli ich używać ze względu na kłopotliwą aplikację. Po kilku tygodniach od ich odstawienia, będąc w Sephorze przy okazji zapytałam jedną z ekspedientek czy taki cień mogłabym zareklamować. Opisałam dokładnie co się z nimi stało, bo nie miałam ich wtedy przy sobie. W odpowiedzi usłyszałam informację, że pani ekspedientka nie spotkała się jeszcze z takim problemem w cieniach Sephora i że nie ma żadnego problemu, aby je wymienić na nowe. Wystarczy przynieść cienie, paragon lub moją kartę Sephora. 
Taupe Model - Paleta cieni do powiek - Sephora
Kilka dni później poszłam je zareklamować w drogerii w Galerii Dominikańskiej. Tam miałam przyjemność rozmawiania z kierownikiem sklepu, który zaoferował mi swoją pomoc. Bez żadnych problemów wyjął dla mnie nowe opakowanie tych samych cieni zatrzymując moje stare. Spytałam go czy byłaby możliwość, abym wybrała sobie nowy odcień z tej samej serii. Nie było kłopotu - wybrałam sobie odcień Taupe Model (po prawej) z dominującymi brązami. 
Na drugi dzień, rano skorzystałam z mojej nowej, świeżej paletki i doznałam zachwytu. Kolory są tak samo intensywne na powiekach jak w pudełeczku. Mięciutkie i bardzo dobrze się rozprowadzają. Zupełnie inne w konsystencji od mojej poprzedniej Almost Nude. I tak samo długo utrzymują się na powiekach. Wygląda na to, że ich jakość może zależeć od wybranego odcienia, albo akurat miałam pecha i trafiłam na felerną partię Almost Nude. Teraz jestem z nich zadowolona, a odcień, który tym razem wybrałam chyba lepiej pasuje do mojej karnacji i koloru włosów :)
Myślę, że jak mi się skończą to z przyjemnością kupię ponownie. Co prawda cena regularna moim zdaniem jest zbyt wysoka (75 zł). Cena 50 zł byłaby już do przełknięcia. Ale być może kiedyś uda mi się trafić na ich promocję? :)
Poniżej przedstawiam swoją subiektywną ocenę Palety cieni do powiek - Sephora:

Jakość:

W porządku! Bardzo przyjemny!

Opakowanie:

W porządku! Stosowanie intuicyjne!

Cena:

Bez szału! Cena ani niska, ani wysoka. Średnia półka!
poniedziałek, 25 czerwca 2012

Lancaster Bronzing Beauty - bronzer do nóg


Kosmetyk podpatrzyłam u aktorki (czy może już tylko u celebrytki) Anny Muchy. Zaprezentowała go na swoim blogu, zdradzając swoim czytelnikom w jaki sposób otrzymuje w krótkim czasie smakowitą opaleniznę prezentowaną później na czerwonym dywanie. Ponieważ jestem przeciwniczką chodzenia do solarium oraz jak większość kobiet nie lubię swoich bladych nóg postanowiłam skusić się na zakup tego kosmetyku. Do tej decyzji pchnęła mnie ostatecznie informacja, że w drogeriach Sephora jest obecnie 25% rabat na produkty marki Lancaster. Poszłam i kupiłam - wydałam "promocyjnie" 89 zł za 125 ml bronzera do nóg.
Lancaster Bronzing BeautyLancaster oferuje bronzer przeznaczony do nóg (125 ml) oraz osobny do twarzy (50 ml). Cena tych dwóch produktów jest taka sama. W zależności od drogerii w cenie regularnej zapłacimy za kosmetyki po 100 zł za sztukę. Moim zdaniem jest to bardzo wysoka cena za tak niewielką pojemność, ale z drugiej strony uważam, że jeśli kosmetyk jest bardzo dobrej jakości to warto za niego wydać więcej.
Do wyboru mamy 2 odcienie - 01 dla osób z bardzo jasną karnacją i 02 dla osób z ciemniejszą. Mimo, że mam jasną karnację, a buzię wręcz koloru "prosiaczkowego" zdecydowałam się wybrać odcień 02. Nogi mam tak blade, że uznałam, że odcień 01 będzie za jasny. Ostatecznie okazało się, że ten wybór był trafny. Odcień 01 byłby niemalże niewidoczny, ponieważ 02 prezentuje się na moich nogach bardzo subtelnie.
Zaznaczę również, że Lancaster Bronzing Beauty nie jest samoopalaczem! Jest to zdecydowanie balsam koloryzujący, którego kolor widzimy natychmiast po nałożeniu na ciało. Nie uraczymy więc charakterystycznego (dla mnie obrzydliwego) zapachu samoopalacza. W zamian dostaniemy bardzo przyjemny, delikatny, lekko różany zapach balsamu. Kolor opalenizny uzyskiwany jest dzięki drobniutkim kuleczkom czerwonego i czarnego pigmentu, które w trakcie nakładania balsamu pękają pozostawiając kolor. Przyznam szczerze, że miałam już kilka podejść do tego balsamu i za każdym razem muszę się porządnie namachać, aby rozprowadzić kolor równo i bez smug. Dla mnie jest to praktycznie niemożliwe. Za każdym razem po aplikacji zauważam swoje niedociągnięcia - być może jestem rozpieszczona łatwością aplikacji rajstop w sprayu Sally Hansen.
Na opakowaniu producent zapewnia nas, że balsam szybko się wchłania, nie brudzi ubrań, łatwo zmywa oraz zawiera w sobie stymulator melaniny, który przyspiesza naturalną opaleniznę. Od siebie dodam, że balsam nie zawiera żadnych filtrów ochronnych. 
Teraz może weźmy każdą z tych obietnic pod nóż:
  • szybkie wchłanianie
Ciężko mi się z tym zgodzić. Jak to ze zwykłymi balsamami bywa, tak i z tym wchłanianie wymaga trochę czasu. Balsam pozostawia delikatną, tłustą powłoczkę na nogach. W czasie wchłaniania lepiej nie dotykać nóg, ponieważ podczas tego procesu można narobić sobie smug. Wchłania się co najmniej 12-15 min.
  • nie brudzi ubrań
Niestety brudzi... ale to zależy! Oczywiście pobrudzimy ubrania, jeśli balsam nie wyschnie całkowicie. Wtedy dotknięcie ubraniem nóg może się skończyć brązowym śladem na ubraniu oraz zmytym kolorem z nóg. Jak już balsam wyschnie jest w miarę trwały. Piszę w miarę, ponieważ gdy jest bardzo gorąco i spocą nam się miejsca pod kolanami, to również musimy się spodziewać, że zaczniemy brudzić ubranie.
  • łatwo się zmywa
Tutaj zgadzam się bez dwóch zdań. Zmywa się bez żadnego problemu pod wodą z żelem, mydłem, gąbką itp.
  • stymulator melaniny
W tym miejscu mam problem, ponieważ nie wystawiałam specjalnie nóg na działanie promieni słonecznych i nie umiem powiedzieć, czy rzeczywiście balsam przyspiesza opalanie. Zresztą ja zawsze mam problem z opaleniem nóg, więc nie potrafię określić czy stymulator działa czy nie (za co Was przepraszam).
Podsumowując:
Kosmetyk jest bardzo drogi, a jego jakość pozostawia wiele do życzenia. Jak się później zorientowałam Anna Mucha najzwyczajniej w świecie zrobiła reklamę temu bronzerowi, za którą zgarnęła później odpowiednią sumkę pieniędzy. Jednym słowem dałam się skusić tej reklamie i wywaliłam swoje pieniądze w błoto. Jeżeli chciałabym mieć pewność, że moja opalenizna nóg mnie nie zawiedzie sięgnę po rajstopy w sprayu, a nie po bronzer Lancastera. Za 100 zł oczekiwałabym, że kosmetyk będzie niezawodny, a niestety tak nie jest. Będę go używać, ale jedynie na okazję, w których będę chciała nawilżyć nogi balsamem i nadać im lekkiego koloru. Lancaster Bronzing Beauty nie toleruje pod sobą innych balsamów - kolor zaczyna się wałkować i ciężko jest już z tym zrobić cokolwiek - trzeba po prostu zmyć i nałożyć od nowa. Jeżeli nie mamy idealnie gładkich nóg, też nie będzie nam łatwo go nałożyć. Nogi muszę być dokładnie ogolone lub wydepilowane.
Ostatecznie - nie polecam! Lepiej zakupić rajstopy w sprayu za mniejsze pieniądze i mieć gwarancję ich niezawodności.

Poniżej przedstawiam swoją subiektywną ocenę  Lancaster Bronzing Beauty - bronzera do nóg:

Jakość:

Kiepsko! Zdecydowanie nie dla mnie!

Łatwość użytkowania:

Bez szału! Dziwnie się go stosuje...

Cena:

Kiepsko! Drogi kosmetyk!
czwartek, 21 czerwca 2012

Manualne oczyszczanie twarzy i peeling kawitacyjny w Gabinecie Kosmetycznym Prestiż


Gabinet Kosmetyczny Prestiż mieści się w samym sercu Wrocławia - na Rynku, a mimo wszystko wiele razy przechodziłam obok niego nie zauważając go. Dlaczego? Ponieważ wejście do kamienicy, w której mieści się Gabinet Kosmetyczny Prestiż przysłonięte jest ogródkami piwnymi pobliskich restauracji. Ale jak już do niego trafimy to możemy się poczuć swobodnie i komfortowo - z dala od zgiełku panującego na Rynku... 
Do gabinetu trafiłam dzięki "wujkowi Google". Wygooglałam i znalazłam.
Korytarz Gabinetu Kosmetycznego Prestiż
Przy pierwszej wizycie zauważyłam, że przekraczając próg Gabinetu Kosmetycznego Prestiż niemal natychmiast zaczynamy się czuć spokojniej. W tle słychać delikatną i przyjemną melodię, a Panie stojące za kontuarem szerokim uśmiechem witają swoich gości - każdego bez wyjątku. Mogłam to zauważyć czekając chwilkę na swoją kolej w małym korytarzyku widocznym na zdjęciu obok i wypełniając formularz z moimi chorobami lub innymi przeciwwskazaniami do zabiegów.
Gdy już nadeszła godzina mojej wizyty punktualnie zostałam zaproszona przez jedną z Pań do gabinetu zabiegowego. Pomieszczenie było przestrzenne, urządzone z gustem i myślą o wygodzie przebywających tam klientów. Był to dokładnie ten gabinet, który prezentowany jest w galerii strony internetowej salonu i umieszczony również tutaj. Na zdjęciu tego nie widać, ale tuż przy drzwiach stoi identyczny fotel jak w korytarzu, gdzie mogłam zostawić swoje rzeczy. Gabinet Kosmetyczny Prestiż
Przed przystąpieniem do zabiegu Pani poprosiła mnie o zdjęcie biżuterii oraz innych metalowych ozdób, a sama w między czasie umyła ręce. Następnie zostałam zaproszona do położenia się na fotelu zabiegowym, który był przykryty ręcznikiem i wyłożonym jednorazowym materiałem z włókniny. Położyłam się wygodnie, a Pani okryła mnie od szyi w dół ręczniczkiem frote, założyła jednorazowe rękawiczki oraz maseczkę chirurgiczną.
Zabieg rozpoczął się standardowo od demakijażu twarzy. Został mi zmyty cały makijaż łącznie z powiekami. Zawsze mnie irytowało, że kosmetyczki nie dokładnie zmywają tusz do oczu i po przejżeniu się w lustrze, zawsze miałam podkówki z tuszu pod oczami. Pani z Gabinetu Prestiż mnie zaskoczyła, bo zrobiła to bardzo dokładnie, a pozostałości po tuszu zebrała patyczkiem higienicznym.
Zabieg rozpoczął się od ogrzania mojej twarzy przy pomocy maseczki rozpulchniającej i ciekawego urządzenia wytwarzającego delikatną, ale ciepłą mgiełkę. Następnie Pani kosmetyczka przystąpiła do manualnego oczyszczania mojej twarzy. Robiła to bardzo delikatnie i widać było, że przykładała się do swojej pracy. Aczkolwiek jak wróciłam do domu to jeszcze sama poprawiłam niektóre partie mojej twarzy, których być może Pani nie dostrzegła. W każdym razie nosek miałam oczyszczony bardzo dokładnie i tutaj nie było co narzekać (nos to taki mój dobry wyznacznik jakości oczyszczania ;)).
Po manualnym oczyszczaniu przeszłyśmy do peelingu kawitacyjnego. Na rękę (po raz pierwszy w życiu) założono mi specjalną opaskę, która łączyła się po kręconym kabelku z urządzeniem do kawitacji. W ruch poszła specjalna łopatka i moja buzia została dodatkowo oczyszczona i zdezynfekowana peelingiem kawitacyjnym. Tutaj również peeling został wykonany moim zdaniem z należytą starannością. Na koniec została mi nałożona maseczka algowa, która miała za zadanie wyciszyć mi twarzy po morderczym oczyszczaniu. Tuż przed nałożeniem zostałam spytana przez Panią kosmetyczkę czy cierpię na klaustrofobię, ponieważ chciałaby nałożyć mi maseczkę również na oczy. Nie mam klaustrofobii i z miłą chęcią przystałam na Pani kosmetyczki propozycję. Maseczka została nałożona szpatułką po czym Pani opuściła na 15 min gabinet, abym mogła się w tym czasie zrelaksować. W tle słyszałam przyjemną muzykę, więc nie było z tym żadnego problemu.
Czas relaksu upłynął bardzo szybko. Maseczka została zdjęta, jej resztki usunięte, a moja twarz na koniec została pokryta kremem. Pani kosmetyczka bez ściemy przyznała, że moja twarz dość mocno zareagowała na oczyszczanie i nie wygląda teraz najlepiej, jednocześnie zapewniając mnie, że zaczerwienienie minie w ciągu dnia. Nie była dla mnie to żadna nowość - znam swoją skórę i decydując się na zabieg oczyszczania miałam pełną świadomość jej reakcji, ale spodobało mi się, że Pani kosmetyczka mnie o tym poinformowała. Po tej informacji Pani zostawiła mnie na chwilę samą, abym mogła się ogarnąć i zaprosiła do korytarza jak będę już gotowa. W gabinecie zabiegowym oczywiście było lustro, przejżałam się i ujrzałam to o czym wspomniała Pani kosmetyczka, czyli nic nowego ;) Założyłam z powrotem swoją biżuterię, zabrałam torebkę i wyszłam z pomieszczenia, aby uregulować należność. Zapłaciłam 130 zł i otrzymałam karnet, który po 10 wizytach upoważni mnie do 11 darmowej wizyty w Gabinecie Kosmetycznym Prestiż.
Zdjęcia umieszczone we wpisie pochodzą ze strony internetowej Gabinetu Kosmetycznego Prestiż i są jego własnością. Zostały użyczone w celu lepszego zobrazowania moich wspomnień z wizyty w tym salonie.

Podsumowanie wizyty w Gabinecie Kosmetycznym Prestiż:

Strona salonu: www.prestiz.eu

Jakość usługi:

W porządku! Prawdopodobnie skuszę się ponownie!

Komfort klienta: 

Rewelacja! Czułam się jak królowa!

Higiena:

Rewelacja! Higiena utrzymywana na medal!

Ocena ogólna:

Gabinet Kosmetyczny Prestiż to miejsce do którego bardzo chętnie będę wracać. Obsługa salonu jest bardzo miła i profesjonalna. Mimo wypełnionego formularza, zostałam jeszcze raz dokładnie wypytana o posiadanie ewentualnych przeciwwskazań do zabiegów. Ciężko jest do czegoś się przyczepić - higiena idealnie utrzymywana, komfort również na wysokim poziomie. Za jakość zabiegu dałabym maksymalną ilość gwiazdek, gdybym nie poprawiała manualnego oczyszczania twarzy w domu. Aczkolwiek ta sytuacja nie wpłynie na moją decyzję, czy ponownie odwiedzić salon, bo na pewno jeszcze to zrobię!
sobota, 16 czerwca 2012

Maybelline Color Tattoo24 - cienie do oczu


To była miłość od pierwszego wejrzenia! Najpierw przeczytałam o tych cieniach na avanti24.pl w dziale nowości kosmetycznych, później o nich wspomniała redakcja wizaz.pl i to było to... Jak strzała amora po przeczytaniu artykułu o cieniach Maybelline Color Tattoo24 zakochałam się w nich jak głupia! Musiałam je natychmiast mieć - kolor turkusowy skradł mi serce...
Maybelline Color Tattoo24
Z wielkim bólem i rozczarowaniem szukałam go w Superpharm, Naturze i Rossmannie... Nie ma... Pokusiłam się o poszukiwanie mojego wyśnionego kosmetyku na forum internetowym i dostałam wskazówkę - mają być w Rossmannach. No to szukam dalej - Rossmann na Jana Pawła - pusto... Rossmann w Renomie - pusto... Z nadzieją udałam się do Galerii Dominikańskiej - pusto... Na półkach z kosmetykami Maybelline nie znajduję swojego turkusowego cienia, ani żadnego innego z Color Tattoo24. Zrezygnowana decyduję się spytać o cienie panią ekspedientkę w Rossmannie w Galerii i w odpowiedzi słyszę:
- Color Tattoo24 będą w sprzedaży na początku lipca. Ale już dzisiaj do nas przyszły. Bardzo chciałaby Pani go kupić? ;)
No to ba! Bardzo, bardzo! Spośród wielu kolorów schowanych w szufladzie wypatruję swojego jedynego turkusowego. Jest! Biorę!
I tak o to cień Color Tattoo24 trafił w moje ręce! :)

Dlaczego tak bardzo zapragnęłam go mieć?

Cienie Maybelline Color Tattoo24

Otóż cień Maybelline Color Tattoo zamknięty jest w szklanym słoiczku w postaci gęstej żelowej konsystencji. Dzięki temu kolor na powiece jest bardzo intensywny i niczym nie różni się od tego w słoiczku. Ponadto zastyga na powiekach i nie spływa mimo "tłuścienia" się powieki w ciągu dnia. Cień do tej pory był dostępny jedynie za granicą i zdobył tam zaufanie wielu kobiet (w tym Polek), dlatego bardzo się cieszę, że w końcu będzie można go kupić również w Polsce!
A recenzja tego cudeńka już niebawem :*
całuję Was!
przeszczęśliwa Vera
piątek, 15 czerwca 2012

Jak skutecznie walczyć z wrastającymi włoskami?


Wrastające włoski to zmora! Przekonuje się o tym prawie każda kobieta, która zdecydowała się na depilację ciała. Praktycznie nie ma znaczenia czy depilujemy się depilatorem, woskiem miękkim, twardym czy pastą cukrową. Mój przypadek jest dowodem na to, że włosy będą się wrastać bez względu na sposób depilacji. Jedynym wyjątkiem jest trwała depilacja jaką oferuje nam metoda depilacji laserowej i fotodepilacji, znanej szerzej jako IPL (depilacja światłem) lub IPL + RF (depilacja światłem rzekomo wzmocniona falami radiowymi - piszę rzekomo, bo różne są opinie na temat wyższości metody IPL + RF nad samym IPL). Jak wspominałam we wcześniejszych postach jestem po trwałej depilacji bikini wykonaną metodą IPL. Dlatego pozwolę sobie stwierdzić, jako osoba notorycznie mająca problem z wrastającymi włoskami, że włosy odrastające między zabiegami fotodepilacji absolutnie nie powodowały u mnie stanów zapalnych ani innych przykrych niespodzianek związanych z wrastaniem włosów w skórę. Z zebranych przeze mnie informacji okazuje się, że wiele osób, które poddały się fotodepilacji przestały mieć ten przykry problem.
Zanim zdecydowałam się na trwałą depilację bikini, katowałam się woskiem miękkim, twardym i pastą cukrową. Niestety każda metoda powodowała u mnie wrastanie się włosków, ale pasta cukrowa zdecydowanie mniej. Póki co, bikini to moja jedyna część ciała, którą poddałam tego typu zabiegowi - resztę depiluję samodzielnie depilatorem lub ciepłym woskiem miękkim. I moją największym koszmarem są wrastające włoski na łydkach... ale mam na to swoje sposoby, które wykonywane regularnie przynoszą mi ulgę w tym okrutnym cierpieniu ;)
Przede wszystkim ostrzegam przed samodzielnym wykonywaniem jakiś "cudownych mikstur" wyczytanych na forach internetowych z tabletką aspiryny w roli głównej. Bardzo dużo dziewczyn kusi się na taki sposób walki, a później bardzo tego żałuje ze względu na olbrzymie podrażnienia skóry.
Prawdopodobieństwo wrastania się włosków u osób z dobrze nawilżoną skórą jest bardzo niewielkie. To w zasadzie jest klucz do sukcesu! Nawilżać, nawilżać i jeszcze raz nawilżać skórę po zabiegu depilacji. Niestety większość dostępnych w drogeriach balsamów nawilżających jest zbyt słabych. Nautrogeny, Garniery, Soraye i inne Joanny i Ziaje możemy wyrzucić sobie do kosza. Trzeba sięgnąć po coś mocniejszego - po MOCZNIK.

MOCZNIK - pogromca wrastających włosków

Pilarix - walka z wrastającymi włoskami
Mocznik ma właściwości higroskopijne, jak pamiętamy z chemii oznacza to, że przyciąga do siebie wodę i nie pozwala jej wyparować. Ta niezwykła właściwość powoduje, że mocznik jest substancją silnie nawilżającą. Dzięki mocznikowi skóra staje się elastyczna, gładka i miękka, a to z kolei pozwala osłabionym przez depilację włoskom przebić się przez naszą skórę. Mocznik często odnajdziemy w preparatach do pielęgnacji stóp, ponieważ stopy często wymagają zmiękczenia warstwy rogowej naskórka. Im więcej mocznika w balsamie czy kremie, tym mocniejsze działanie nawilżające. Preparaty do stóp mają go najwięcej - ok. 30%.  Jest to bardzo dobra ilość. Jednak nie ma co posiłkować się jedynie kremami do stóp w przypadku notorycznie występujących wrastających włosków na nogach. Takie kremy zazwyczaj mają małą pojemność i ich zakup wychodzi całkiem drogo. Lepiej wybrać się w tym celu do apteki np. po krem PILARIX. PILARIX jest dostępny bez recepty, zawiera 20% mocznika, 2% kwasu salicylowego, który ma działanie lekko złuszczające, pantenol wykazujący działania kojące i przeciwzapalne oraz alantoinę, która przyspiesza regenerację zmienionej chorobowo skóry. Jednym słowem krem idealny na wrastające włoski! Wszystko co potrzebne zamknięte w tubce o pojemności 50 ml lub 100ml. Opakowanie 100 ml możemy nabyć w doz.pl za ok. 18 zł. Ja bardzo często kupuję go w Superpharm w promocji 2 za 1. Wtedy za ok. 18 zł dostaję 2 opakowania w cenie 1.
PILARIX możemy aplikować bezpośrednio na podrażnioną depilacją skórę. Nie dość, że załagodzi podrażnienia to jeszcze będzie działać korzystnie na wrastające włoski. Stosując go codziennie np. wieczorem po kąpieli gwarantuję odczuwalną poprawę Waszej skóry dotkniętej tym problemem.Krem przeciw wrastaniu włosków Veet

Krem przeciw wrastaniu włosków Veet

Zanim sięgnęłam po PILARIX wypróbowałam też Krem przeciw wrastaniu włosków marki Veet. Na początku zaznaczę, że miałam kłopot z jego dostaniem. Nie znalazłam go ani w Superpharm, ani w Naturze, ani Rossmanie. Po długich poszukiwaniach odnalazłam go w ... Carrefour w Galerii Dominikańskiej :] Krem nie zawiera wspomnianego przeze mnie mocznika. Swoje działanie opiera na wyciągu z winogron, który według zapewnień producenta zapobiega powstawaniu zaczerwienień i podrażnień skóry. Ponadto krem zawiera kwas glikolowy, który ma za zadanie złuszczyć i nawilżyć skórę. Tubka kremu dostępna jest tylko w rozmiarze 100 ml za ok. 30 zł. Cena jak dla mnie zdecydowanie za wysoka. Działanie niezłe - porównywalne do kremu PILARIX, ale za dużo wyższą cenę. Dlatego nie kupowałam go już więcej - jednym słowem jest za drogi i trudno dostępny.

Folisan na trudne przypadki

Folisan na wrastające włoskiCzasami jednak zdarza się, że pojawi nam się porządny stan zapalny. Charakteryzuje się on grubą, czerwoną gulą widoczną na powierzchni skóry. Często mi się takie przykre niespodzianki pojawiały po depilacji bikini. Wtedy ratowałam się sztyftem Folisan. Nakładałam go tak często jak było to możliwe do ustąpienia zaczerwienienia i możliwości wyciągnięcia pęsetą włosa. Folisan ma również większą postać w formie płynu zamkniętego w ciemnej buteleczce, który zalecany jest do stosowania na większe obszary ciała, tj. nogi. Ze względu na dość wysoką cenę (50 zł za 150 ml płynu) nie zdecydowałam się na zakup Folisanu w buteleczce. Sztyft 10 ml jest bardzo wydajny, ma postać gęstszą od płynu w butelce i w zupełności spełniał moje oczekiwania przynosząc mi ulgę w trudniejszych przypadkach. Kosztował mnie 30 zł. Mogę go z czystym sumieniem polecić! Dla zainteresowanych dodam, że oba produktu są dostępne w salonach kosmetycznych. Swój Folisan kupiłam w Easy Waxing na Rynku.Folisan na wrastające włoski

 Profilaktyka

Gruboziarniste peelingi do ciała, szorstka gąbka czy rękawica to profilaktyka, która pozwoli nam na opóźnienie pojawienia się wrastających włosków na skórze. Nie ma co za bardzo się tutaj nad tym rozwodzić. Dodam tylko, że w moim przypadku same peelingi to zdecydowanie za mały kaliber na stoczenie bojów z wrastającymi włoskami.

Zabiegi na wrastające włoski w Salonach Kosmetycznych 

Na zabiegi redukcji wrastających włosków we Wrocławiu zaprasza wspominany już przeze mnie salon Easy Waxing. Na ich stronie internetowej podają jedynie informacje, że zabieg polega na złuszczaniu naskórka. Nie korzystałam z ich oferty w tym zakresie, więc nie wiem na czym on dokładnie polega i jak wygląda. Ale mam pewne przypuszczenia. Podejrzewam, że zabieg usuwania wrastających włosków jest niczym innym jak mikrodermabrazją, a w zabiegu za wyższą cenę połączoną z kwasami.  Uważam, że ceny tych zabiegów są za wysokie - zwłaszcza, że nie usuwają całkowicie problemu i trzeba zabiegi powtarzać. Aczkolwiek jestem przekonana, że są skuteczne.
Może któraś z Was miała wykonywany taki zabieg w salonie?
Mam nadzieję, że informacje, które Wam przedstawiłam pomogą w walce z wrastającymi włoskami i przyniosą Wam ulgę!
Łączmy się w boju! :)
Z pozdrowieniami,
Vera
piątek, 8 czerwca 2012

Tusz do rzęs Lash Love Mary Kay


Dziś chciałabym podzielić się z Wami wrażeniami dotyczącymi tuszu do rzęs marki Mary Kay - Lash Love. Zacznę może od krótkiej prezentacji marki Mary Kay. Kosmetyków Mary Kay nie kupimy w żadnym sklepie ani drogerii, podobnie jak nie uczynimy tego z kosmetykami Avonu, Oriflame czy Artistry. Aby móc zaopatrzyć się w ich produkty musimy nawiązać kontakt z konsultantką lub nią zostać. Kosmetyki Mary Kay podobnie jak Artistry są produkowane w USA i należy je raczej zaliczyć do kosmetyków raczej drogich. Co prawda daleko im do cen Lancome czy Dior, ale też nie są one tanie. Po raz pierwszy spotkałam się z Mary Kay przeglądając avanti24.pl. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z ich kosmetykami i nie wiedziałam, że są dystrybuowane przez konsultantki, aż do dnia w którym poznałam jedną z nich. Zostałam zaproszona na prezentację produktów do podstawowej pielęgnacji cery oraz makijażu.
Na prezentacji mogłam wypróbować produkty i sama się przekonać o ich jakości. Skorzystałam z zaproszenia i przetestowałam m.in. tusz do rzęs Lash Love, którego zawartość elementów odżywczych skusił mnie do jego zakupu. Spodobało mi się, że mogę jednocześnie pielęgnować rzęsy dostarczając im witamin i mieć je wytuszowane. Producent twierdzi, że zawiera innowacyjny kompleks składników Panthenol-Pro™ i witaminę E, nawilżają i wzmacniają rzęsy.
Lash Love - Mary KayTusz ma wąską silikonową szczoteczkę, która umożliwia precyzyjne dotarcie do każdego zakamarka oka. Pierwsze dni używania tego tuszu były tragiczne. Bardzo sklejał rzęsy, zbyt dużo nakładało się go na szczoteczkę i ogólnie byłam zawiedziona jego zakupem. Ale korzystałam z niego dalej, nie chciałam kupować nowego, ponieważ nie lubię skreślać kosmetyku zaledwie po kilku dniach jego stosowania. Wychodzę z założenia, że opinię na temat kosmetyku można wystawić po kilku tygodniach jego stosowania lub zużyciu całego opakowania. Z czasem tusz zaczął nabierać się w odpowiedniej ilości i w końcu moje rzęsy zaczynały się ładnie prezentować tak jak podczas spotkania, na którym go poznałam i testowałam. A ponadto czuję, że zawartość witamin w tuszu nie jest tanim chwytem reklamowym, bo moje rzęsy stały się dłuższe i gęstsze - ale żeby było śmieszniej zauważyłam różnicę tylko na prawym oku ;) Nie wiem jak to mam sobie wytłumaczyć, ale zdecydowanie ładniejsze rzęsy są właśnie na prawym :P
Ciągle się waham czy go kupić ponownie, gdy już go zużyję do końca. Waham się ponieważ tusz nie daje spektakularnego efektu firanek, ani znacząco nie wydłuża, ani nie pogrubia, ani nie podkręca. Jest po prostu dobrym tuszem z zawartością witamin, który trzyma się bardzo dobrze w ciągu dnia, nie rozmazuje się, ani nie odbija na górnej powiece i w naturalny sposób podkreśla rzęsy. Dużym plusem jest również fakt, że bardzo ładnie rozdziela rzęsy ale to następuje dopiero po min. tygodniu stosowania. Wtedy odpowiednia ilość tuszu nabiera się na szczoteczkę. Poniżej z cyklu ciekawostek przedstawię zapewnienia producenta do których mogę się odnieść:
  • 90% kobiet powiedziało, że utrzymuje się przez cały dzień bez kruszenia się i rozmazywania.(PRAWDA)
  • 90% kobiet potwierdziło, że podkreśla rzęsy w naturalny sposób, bez efektu ciężkości(PRAWDA)
  • 89% kobiet zauważyło, że rzęsy zostały podkręcone (NIE ZAUWAŻYŁAM EFEKTU PODKRĘCENIA)
  • 85% kobiet stwierdziło, że rzęsy zostały rozdzielone i wydawały się bardziej gęste. (PRAWDA)
 Na podstawie powyższych zapewnień producenta, mogę stwierdzić, że nie ściemnia ;) i nie obiecuje długich, grubych rzęs czy efektu scenicznego, którego ten tusz nie daje.
Pewnie gdyby jego cena była niższa to nie miałabym takiego dylematu i kupiłabym go bez cienia wahania! Ale 69 zł za pielęgnujący tusz to troszkę za dużo jak dla mnie... Aczkolwiek nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji, ponieważ mam go jeszcze dużo, mimo codziennego stosowania od 3 miesięcy, a efekt odżywionych rzęs bardzo mi przypadł do gustu... No i.... mam dylemat!
Co radzicie? Używałyście go kiedyś? :)

Przedstawiam swoją subiektywną ocenę tuszu do rzęs Lash Love marki Mary Kay:

Jakość:

W porządku! Bardzo przyjemny!

Opakowanie:

W porządku! Stosowanie intuicyjne!

Cena:

Kiepsko! Drogi kosmetyk!