niedziela, 1 kwietnia 2012

Manicure hybrydowy i parafina na dłonie w Salonie Kosmetycznym Kleo (Okazik.pl) wizyta 1


Akurat od kiedy zaczęłam się bardziej interesować wykonywaniem manicure hybrydowego, na portalach zakupów grupowych zaczęły się pojawiać okazje z nim związane. Nie wiem, czy było to zrządzenie losu, w każdym razie nie wahałam się skorzystać z możliwości wykonania manicure hybrydowego za pół-darmo. A jak doczytałam, że w skład oferty wchodzi dodatkowo zabieg parafinowy na dłonie nie miałam cienia wątpliwości, że powinnam z niej skorzystać. Tym sposobem stałam się posiadaczką dwóch kuponów na ten sam zabieg zakupionych na okazik.pl:

Manicure hybrydowy + parafina i maska na dłonie w Salonie Kosmetycznym Kleo za 10 zł

 Na początku zacznę od tego, że długo zastanawiałam się nad tym czy moje dwie wizyty opisać w jednym wpisie, czy może jednak rozdzielić je na dwa. Moje rozterki w tym temacie były podyktowane tym, że obie wizyty były "wyjątkowe"... dlatego opiszę je w dwóch wpisach...

Salon Kosmetyczny Kleo znajduje się we Wrocławiu na ulicy Grabiszyńskiej 279 - tuż obok przystanku FAT. Salon dzieli swój lokal z salonem fryzjerskim oraz 1 stanowiskiem do wykonywania tipsów. Według moich obserwacji na podstawie dwóch wizyt - wygląda na to, że prowadzą one osobne działalności gospodarcze - ale pracownicy pomagają sobie wzajemnie. Salon Kleo ma wydzielony niewielki gabinecik - aby do niego dojść, należy przejść przez salon fryzjerski mijając stanowisko do tipsów. W gabinecie postawiony jest mały stolik do manicure oraz łóżko zabiegowe. Dookoła na ścianach wiszą szafki z lakierami do paznokci i innymi akcesoriami kosmetycznymi.

Moja pierwsza wizyta

Na swoją pierwszą wizytę dotarłam 10 min wcześniej od umówionej godziny - nie chciałam się spóźnić biorąc pod uwagę mój długi dojazd do Salonu Kosmetycznego Kleo. Gdy weszłam do salonu czuć było napiętą atmosferę. Na wprost wejścia stała skórzana kanapa. Na niej siedziała młoda dziewczyna w bosych stopach i japonkach (to był koniec lutego) czytająca gazetę, a obok niej starsza kobieta z kilkuletnią córeczką, która ewidentnie miała kłopot z usiedzeniem w jednym miejscu. Po prawej stronie od kanapy stało stanowisko do wykonywania tipsów a przy nim siedziała pani manicurzystka (pani X) obsługująca swoją klientkę. Z kolei po lewej stronie od kanapy, zza wnęki można było dostrzec panią fryzjerkę (pani Y) suszącą włosy młodej dziewczynie. Na moje wejście do salonu zareagowały jedynie klientki siedzące na kanapie. Żadna z Pań - X i Y - nie zwróciła na mnie uwagi. Odczekałam chwilę, dając im szansę, lecz po kilku dziesięciu sekundach się poddałam i podeszłam do stolika Pani X. Powiedziałam, że jestem umówiona na wizytę do Salonu Kleo na godz. 18.00. Pani X odpowiedziała mi uprzejmie, że jest niewielkie opóźnienie i żebym poczekała na kanapie, a ona poinformuje koleżankę kosmetyczkę (panią Z), że już przyszłam. Gdy Pani X wyszła, niespodziewanie odezwała się kobieta z dzieckiem:
- To się pani naczeka! Tu jest istny chaos! Czekam już 45 min na swoją wizytę. Porażka na całej linii... - powiedziała.
Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie ta wypowiedź, zwłaszcza, że dziewczyna z gazetą skwitowała słowami "To prawda...". Pani X wróciła z powrotem a razem z nią przyszła Pani Z. Muszę przyznać, że to był niecodzienny widok. Pani kosmetyczka sprawiała wrażenie młodszej siostry Ewy Minge, a to wszystko za sprawą wstrzykniętego botoksu w usta (tak mi się przynajmniej wydaje, że to był botoks). A ponadto pani :
  • nie była ubrana w kosmetyczny uniform. Miała na sobie zwyczajny strój dzienny - połyskujące, czarne spodnie biodrówki z przeplecionym w pasie paskiem imitującym wężową skórę, czarny T-shirt z napisem, białe skarpetki i zwykłe klapki
  • była mocno opalona
  • miała na paznokciach długie tipsy
  • a na zębie (górna dwójka po lewej stronie) wtopioną złotą gwiazdkę (co to w ogóle jest? kolczyk?)
Wiem, że nie powinno się ludzi oceniać po wyglądzie, ale prawda jest taka, że nasz wygląd w ponad 90% składa się na pierwsze wrażenie. A w tym przypadku delikatnie ujmując byłam zaniepokojona miejscem, w którym się znalazłam. Pani Z trzymała w rękach terminarz. Spytała uprzejmie o moje dane i poprosiła o chwilę cierpliwości. Odpowiedziałam, że nie ma problemu i zabrałam się za przeglądanie leżącej obok prasy, a pani Z zniknęła w gabinecie zabiegowym. Około 10 min później pani z dzieckiem została poproszona do gabinetu, a jej miejsce na kanapie zajęła poprzednia klientka, która okazała się być mamą dziewczyny, która siedziała tuż obok mnie w japonkach. Mama wyszła z gabinetu na bosaka po kafelkach (!) i usiadła obok nas ze stopami lekko uniesionymi nad podłogą. Dosłownie sekundę później przybiegła praktykantka salonu kosmetycznego i podłożyła mamie pod stopy ręczniczek, aby mogła je opuścić. Okazało się, że w "poczekalni" ma poczekać, aż wyschnie jej lakier na paznokciach stóp i dłoni! Byłam mocno zaskoczona. Na szczęście tej pani - miała dobry humor i razem z córką miały niezły ubaw.
- Mówiłam Ci, żebyś wzięła sobie japonki! - zaśmiała się córka do mamy - No tak... SPA to, to nie jest... - dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, widząc moje powiększające się oczy ze zdumienia.
- Moja siostra była tu wczoraj i było tak samo. Też kazali jej chodzić na boso po kafelkach. Stąd wiem, że trzeba było wziąć klapeczki - podniosła stopy i zaśmiewając się poklapała nimi o swoje stopy.
Chwilę później do dziewczyny zadzwoniła jej siostra. Dziewczyna bez cienia skrępowania opowiadała swoje "wrażenia" z obsługi salonu co chwila się śmiejąc. W między czasie praktykantka przychodziła kilka razy i sprawdzała czy lakier na paznokciach dziewczyny i jej mamy wysechł. Gdy w końcu zastygł, pomalowała paznokcie ostatnią warstwą lakieru i rozpoczęła wcieranie kremu w stopy mamy i córki na kanapie tuż obok mnie. Mama z racji swojej lekkiej puszystości ze sporym wysiłkiem podnosiła wysoko nogi na życzenie praktykantki. W tym momencie byłam już naprawdę w sporym szoku. Nigdy w życiu nie spotkałam się z takim sposobem obsługi i brakiem profesjonalizmu!
Po kilku minutach zostałam poproszona do gabinetu przez panią Z. Usiadłam na wskazanym krzesełku, a Pani Z po przeciwnej stronie. Pani Z. nie miała na sobie rękawiczek ochronnych, a na stoliczku leżał zużyty ręczniczek po poprzedniej klientce z dzieckiem, resztki paznokci oraz zapylone pilniki. Jednak nie przeszkodziło to Pani Z, która przystąpiła do spiłowania mojego bezbarwnego lakieru do paznokci. Byłam niemile zaskoczona (po raz kolejny), że nie uprzątnięto stanowiska po poprzedniej kliencie, pilniki nie wyczyszczone, a moje dłonie i dłonie kosmetyczki nie zostały zdezynfekowane. Gdy został spiłowany mój lakier, pani kosmetyczka rozpoczęła nadawanie kształtu moim paznokciom. O wycięciu skórek mogłam pomarzyć. Zaraz po opiłowaniu pani spytała na jaki kolor malujemy paznokcie - wybrałam french - i rozpoczęła od razu malowanie różowym kolorem moich paznokci, bez uprzedniego nałożenia bazy. Potem nałożyła białe końcówki i ponownie różowy kolor. Wszystkie etapy nałożenia lakieru, były poprzedzone naświetlaniem paznokci w lampie UV. Ostatnim etapem mojej wizyty była parafina i maska na dłonie. Dopiero na sam koniec, gdy miałam już ładnie pomalowane paznokcie, pani Z zdezynfekowała mi dłonie - opryskując je specjalnym sprayem.
Zanim jednak to nastąpiło do gabinetu weszła kolejna klientka, która usiadła ze zgiętymi w kolanach nogami na łóżku zabiegowym. Pod stopy na łóżku postawiono jej miskę z wodą do moczenia stóp. W między czasie miała rozpoczęty manicure "w powietrzu". Praktykantka piłowała paznokcie trzymając dłoń klientki bezpośrednio w swoich rękach. Tak też jej wycięła skórki i pomalowała paznokcie.
Ja z kolei musiałam podejść do parafiarki za łóżko zabiegowe, ponieważ "miała za krótki kabel". Pani Z nałożyła mi pędzlem maseczkę na dłonie, postawiła parafiarkę na podłodze, podniosła przykrywkę i poprosiła o włożenie dłoni. Przykucnęłam. Parafina była rozpuszczona całkowicie. Wyglądała na bardzo rzadką. W związku z tym, że miałam tylko raz w życiu robioną parafinę i nie pamiętałam jak powinna ona wyglądać - zaczęłam mieć pewne wątpliwości.
- A jak bardzo jest to gorące? - spytałam. - Raczej bardzo. - A poparzę się? - Nie powinna pani... - odpowiedziała. - To nie powinnam się poparzyć czy może jednak się poparzę? - nie dałam za wygraną. - Proszę włożyć rękę... - odpowiedziała kosmetyczka z wyraźnym poirytowaniem w głosie.
No dobra... to włożyłam niepewnie. Nie zamoczyłam całej, bo niemalże natychmiast poczułam niesamowite gorąco. To samo było z drugą dłonią. Już trudno stało się. Pani kosmetyczka zawinęła mi dłonie w folie i włożyła do materiałowych rękawic bez palców. Miałam poczekać tak 20 min. Nie wyproszono mnie z gabinetu zabiegowego do poczekalni, więc mogłam spokojnie obserwować w jaki sposób obsługiwana jest klientka przez praktykantkę.
Klientka - młoda dziewczyna skończyła moczyć stopy, a praktykantka opiłowywała jej paznokcie. Siedziałam tak blisko, że gdybym chciała mogłabym pogilgotać dziewczynę po stopach. W pewnym momencie praktykantka zwróciła się o pomoc do pani Z. Pomoc była potrzebna przy ścieraniu zgrubiałego naskórka na stopach klientki. Pani Z zdecydowała się go usunąć sama - osobiście. I w tym momencie zarówno moje jak i oczy dziewczyny na łóżku otworzyły się tak szeroko, jak chyba nigdy w życiu. A na twarzy klientki dosłownie było widać przerażenie. Pani Z wyciągnęła bowiem ścinak do stóp z żyletką! Narzędzie wręcz prehistoryczne w salonach kosmetycznych! Mało tego! Zostało wyciągnięte ot tak z pudełka z innymi akcesoriami. Bez dezynfekcji, bez zmiany żyletki!
- Co to jest?! - spytała przerażona klientka. - Tym pani usunę martwy naskórek - odpowiedziała spokojnie pani kosmetyczka. - Ale ja nie chcę... - powiedziała cichutko pod nosem klientka niemalże ze łzami w oczach, lecz nie zdążyła zareagować inaczej, ponieważ pani Z śmigała ścinakiem po jej stopach...
Na szczęście nie byłam świadkiem rozlewu krwi. Klientka i jej stopy jakimś cudem przeżyły tę przygodę - ale jestem niemalże pewna na 100%, że była to ostatnia przygoda w tym Salonie.
Moje 20 min minęło - zdjęto mi rękawice, folie i usunięto resztki parafiny. Powiedziałam naprędce dziękuję i do widzenia z myślą by jak najszybciej opuścić to "niezwykłe" miejsce.

Podsumowanie opisanej wizyty w Salonie Kosmetyczno Kleo:

Strona salonu: brak

Jakość usługi:

Bez szału! Jeszcze się zastanowię czy wrócę!

Komfort klienta:

Bez szału! Komfort średnio zapewniony!

Higiena:

Kiepsko! Higiena to obce słowo!

Ocena ogólna:

Abstrahując od tego co widziałam i co słyszałam będąc w Salonie Kosmetycznym Kleo, chciałabym opisać wrażenia po moim zabiegu. Przede wszystkim wolałabym, aby mój bezbarwny lakier był zmyty zmywaczem a nie brutalnie spiłowywany, aczkolwiek taka forma jest dla mnie jeszcze w jakimś stopniu dopuszczalna. Natomiast brak rękawiczek na dłoniach kosmetyczki i brak dezynfekcji rąk klientki przed zabiegiem to dla mnie absolutny błąd. Pani Z ma bardzo dobrze wyćwiczoną rękę - paznokcie mimo pośpiechu zostały idealnie pomalowane. Naprawdę byłam pod wrażeniem jej sprawności. Niestety to wrażenie szybko rozwiała, krótka wymiana zdań przy parafiarce. Czułam się zmuszona do wykonania czynności, której nie byłam pewna. Nie czułam się komfortowo w tej sytuacji. Dlatego zabieg parafinowy nie był dla mnie przyjemny, ani skuteczny, ponieważ nie byłam w stanie pokryć parafiną całych dłoni. Ogólnie nie polecam tego miejsca, ponieważ jakość usług jest wątpliwa, a atmosfera również nie sprzyja relaksowi.

4 komentarze:

  1. Też tam dzisiaj byłam... miałam wizytę na 18 po malej klótni pani przyjęła mnie o 18.15... upomnialam się, ze spóźnię się na pociąg, pani anamnie nakrzyczała... Ale to nic.... mam poranione skorki, z dużego palca leciała mi krew, ponadto pani kosmetyczka w pośpiechu przejechała mi frezraką po wierzchniej stronie stopy i mam rankę... Doppiero po wyjściu uswiadomilam sobie, ze pani wzięła cążki do skórek ze stolika, pewnie nie było dezynfekcji...mam nadzieję, ze nie podłapalam zadnego wirusa, nie daj bóg hiv...trochę się boję..po co ja tam poszłam...

    OdpowiedzUsuń
  2. mi przepilowala skorki do krwi pilnikiem, widziala te krew, mowilam ze zabolalo a ta jeszcze ciach pojechala po ranie mocniej… gdybym wczesniej sprawdzila salon to teraz bym sie nie bala o zdrowie, za jakis czas musze isc zrobic testy virusologiczne

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam :)Czytam Twoje opowieści z salonów urody i mam tylko jedno zastrzeżenie- oczywiście co do jakości obsługi nie mam nic do dodania (;)), aczkolwiek to, ze nie został Ci nałożony lakier podkładowy wcale nie musi oznaczać błędu- niektóre firmy posiadają hybrydy tzw 2in1, które nie potrzebują zastosowania ani bazy, ani nabłyszczacza :) Takie hybrydy ma np firma Perfect Beauty oraz Indigo.

    Warto również zwracać uwagę na logo marki, jakie widnieje na buteleczce Pani kosmetyczki- nie zawsze to, co one nakładają jest bowiem hybrydą. Nie wierzę, że tej Pani by się to opłacało za 10 zł (w dodatku z zabiegiem parafinowym!), bowiem buteleczka średniej klasy lakierożelu kosztuje w granicach 40 zł/7,5-9 ml. Lepsze firmy cenią się już od 75zł wzwyż.

    To samo dotyczy się pilników- nie jestem wyznawczynią ich dezynfekowania. Zwyczajnie- jeden pilnik-jedna stylizacja. Jest to koszt 1zł (a czasem i mniej), zatem nie widzę powodu dla którego miałabym składować ileś tam pilników (czy też używać tego samego dla każdej klientki:/) Niestety przedkłada się to również na cenę- 10 zł to nawet nie jest zwrot kosztów materiałów (dobrych jakościowo, podkreślam), a co dopiero jakikolwiek zysk ;) Niestety niektóre salony próbują sobie "zaoszczędzić" na różne sposoby. A jak najprościej? Ano na higienie, bo tak można wieeele ukryć... Nie radzę do takich się wybierać :)

    Pozdrawiam,
    Kasia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zwróciłaś mi na to uwagę :) Pamiętam, ze miałam straszny problem z usunięciem tego lakieru po wizycie w tym salonie. Aceton nie dawał rady i musiałam go niestety spiłować - innego wyjścia nie było. Gdy wróciłam ponownie do tego salonu, aby zużyć do końca kupon to spytałam Pani kosmetyczki jak ona go usuwa klientom. Usłyszałam, ze również go spiłowuje, bo nic go nie rusza...

      Usuń