sobota, 3 marca 2012

Manicure hybrydowy w Salonie Kosmetyczno-Fryzjerskim Pachnidło



Do Pachnidła trafiłam dzięki promocji na manicure hybrydowy. Zacznę może od tego, że nie jest to typowy Salon Kosmetyczny - zdecydowanie można nazwać to miejsce oryginalnym. Ta oryginalność wynika przede wszystkim z faktu iż zaraz po wejściu do Salonu naszym oczom ukazuje się widok lady sklepowej, a za nią na całej szerokości ściany rozciągają się półki z kosmetykami, których nie kupimy ot tak w zwykłej drogerii. Muszę przyznać, że półki wraz z ustawionymi na niej produktami przedstawiają się naprawdę imponująco. Wśród całej gamy prezentowanych kosmetyków dostrzegłam m.in. różnego rodzaju mydła, olejki, sole i kule do kąpieli w pięknie zapakowanych foliach przewiązanych kokardkami.

Salon Pachnidło dla pewnie większości z nas mieści się dość daleko od centrum, bo aż na Psim Polu. Jadąc autobusem należy dojechać aż do pętli na ul. Litewskiej, a stamtąd już dosłownie kilkanaście kroków dzieli nas od salonu. Nie da się go nie zauważyć wysiadając z autobusu, ponieważ nad drzwiami wejściowymi umieszczony został duży świecący fioletowym światłem neon z logiem.
Zamarzyłam tego dnia wykonać sobie manicure hybrydowy french. French jest takim kolorem paznokci, który sprawdza się w każdej sytuacji i bez obaw możemy go nosić. Przyszłam do Pachnidła punktualnie. Po lewej stronie od wejścia siedziała przy stanowisku do stylizacji paznokci pani manicurzystka (pani X), która obsługiwała klientkę. Na moje 'Dzień dobry' odpowiedziała grzecznie, ale nie zareagowała w żaden inny sposób. Zza lady dostrzegłam wnękę i niepewnym krokiem podążyłam w jej kierunku. Za wnęką mieścił się maciupeńki Salon Fryzjerski, w którym obsługiwała klientkę kolejna pani (pani Y). Przywitałam się i powiedziałam, że byłam umówiona do Pani kosmetyczki. Trzymając w jednej ręce włosy klientki, a w drugiej pędzel z farbą do włosów pani Y skierowała wzrok z kolejne drzwi, których nie zauważyłam (choć stałam pół metra od nich) i powiedziała, żebym weszła do środka. Zapukałam więc i pojawiłam się w kolejnym pomieszczeniu - w gabinecie zabiegowym. Tam w końcu trafiłam do osoby, z którą byłam umówiona - do pani Z. Ponownie się przywitałam i przedstawiłam, pani Z grzecznie odpowiedziała i poprosiła o chwilę cierpliwości, ponieważ jeszcze miała poprzednią klientkę, której wykonywała makijaż. Zgodnie z życzeniem poczekałam w Salonie Fryzjerskim zamykając za sobą drzwi gabinetu i rozgaszczając się na małej kanapie, która stała obok. W między czasie żadna z pozostałych pań (X i Y) nie wykazywały mną zainteresowania - wykonywały dalej swoją pracę, obsługując swoje klientki. Po krótkim oczekiwaniu pani Z zaprosiła mnie do środka gabinetu abym w między czasie "kończenia" poprzedniej klientki mogła moczyć dłonie. Pomyślałam sobie, że na miejscu tej malowanej pani czułabym się niezręcznie. Bo wyobraźcie sobie - leżę taka "niezrobiona" a tu jakaś obca baba ładuje się do gabinetu, gdzie może mi się przyglądać na każdą stronę. Na szczęście tym razem, to ja byłam po tej lepszej stronie i nie zostałam postawiona w krępującej sytuacji. Pani Z skończyła wykonywanie makijażu po ok. 10 min. W między czasie mogłam spokojnie obejrzeć gabinet.
Przyznam szczerze, że nie wyglądał już tak ciekawie jak część Salonu zaraz przy jego wejściu. Pomieszczenie miało ok. 13 metrów kwadratowych. Ściany miały odcień na zielonego koloru, pod jedną ścianą stało jedno łóżko na którym leżał zużyty ręcznik papierowy, na którym wcześniej musiały spoczywać czyjeś buty. Przy prostopadłej ścianie stało kolejne łóżko, na którym była malowana klientka przede mną, a tuż obok były dwie umywalki. Stolik do manicure przy którym siedziałam został postawiony zaraz przy wejściu do gabinetu. Co mnie bardzo zdziwiło stolik był naprawdę niski. Siedząc przy nim nie mogłam nawet zmieścić pod nim kolan. Siedziałam od niego oddalona o długość swoich ud z pochyloną sylwetką do przodu. Ponadto stolik miał prostokątny blat, gdzie jego krótszy bok miał ok. 30-40 cm. Ledwo co się na nim mieściło. Fotel, na którym siedziałam był naprawdę duży - typ biurowy z podłokietnikami, biały ze skórzanym lub skóropodobnym obiciem. Jednak co było w nim dziwnego, że nie był na kółkach. Ciężko było nim manewrować. Także ogólnie rzecz ujmując przez cały zabieg manicure szukałam sobie wygodnego ułożenia i niestety go nie znalazłam. Nie było mowy o oparciu pleców o fotel, ponieważ wtedy miałabym za krótką rękę, aby można było się zająć jej dłonią nad stolikiem. Także cały zabieg przesiedziałam z pochyloną sylwetką do przodu z kolanami nie mieszczącymi się pod stolikiem.
Ale wróćmy do samego zabiegu... Gdy pani Z skończyła obsługiwać poprzednią klientkę, opuściła wraz z nią gabinet w celu naliczenia należności za usługi. Po krótkiej chwili wróciła, umyła ręce i od razu usiadła przy mnie po drugiej stronie stolika. Brudne ręczniki papierowe spod nóg zostały na fotelach. Osuszyła moje dłonie, zdezynfekowała sprayem i rozpoczęła usuwanie skórek i piłowanie paznokci. Cążki i pilnik nie zostały wyciągnięte z jednorazowych opakowań, także nie miałam gwarancji ich sterylności. W między czasie pani Z spytała na jaki kolor będziemy malować paznokcie. Odpowiedziałam, że chciałabym french. Pani Z ze zmartwioną miną odpowiedziała uprzejmie, że niestety nie wykonują french hybrydowego. Hmmm... no szkoda... w sumie mogłam telefonicznie wcześniej się o to zapytać. No ale trudno... Pani Z pokazała mi dostępne kolory. Wybór był niewielki i trochę niepraktyczny. Z kolorów jasnych był tylko różowy jak do french'a. Pozostały kolory to były głównie odcienie czerwieni. Znalazły się również odcienie bardzo jaskrawe np. żarówkowy róż a'la lalka Barbie i neonowy zielony. Ostatecznie mój wybór padł na odcień o nazwie w stylu różowe cappucino (aż tak dokładnie niestety nie pamiętam). Pani Z uśmiechnęła się poznając mój wybór i odpowiedziała, że jest to najczęściej wybierany odcień w ich salonie. Ale prawdę mówiąc to był jedyny kolor, który nie rzucał się w oczy a należał do gamy ciemniejszych odcieni. Paznokcie miałam długo i starannie opiłowywane, po czym nastąpiło ich malowanie. Najpierw pani Z zmatowiła mi płytkę paznokcia specjalny bloczkiem, a następnie nałożyła przezroczystą bazę i dłoń powędrowała pod lampę UV. To samo miało miejsce z następną zaraz po tym jak lampa automatycznie się wyłączyła. Po utwardzeniu bazy pani Z rozpoczeła malowanie kolorem i tutaj muszę przyznać, że nie wiem jaką konsystencję powinien mieć lakier ale ten okazał się być baaardzo gęsty. Pierwsza warstwa nie wyszła rewelacyjnie, było widać smugi - ale pani Z uprzedziła mnie, że to normalne i po nałożeniu drugiej już tego nie będzie widać - rzeczywiście nie było ;) Na koniec malowania nałożona została warstwa przezroczystego lakieru i utwardzona w lampie. Później pani Z wsmarowała mi w dłonie delikatny krem i podziękowała.
Przeszłyśmy do pierwszej części Pachnidła (tej z półkami pełnej kosmetyków) i uregulowałam rachunek. Otrzymałam paragon na 40 zł, choć na stronie internetowej była podana kwota 45 zł za zabieg manicure hybrydowego w promocji. Mnie pasuje ;) Podziękowałam i wyszłam.
Ładne paznokcie utrzymywały mi się niewiele ponad tydzień. Na jednym z paznokci lakier odprysnął. Podejrzewam, że przyczyną mogła być zbyt duża ilość nałożonego lakieru, ponieważ z boku paznokcia można było dostrzec zastygłą grudkę lakieru. Kilka dni później po pierwszym odprysku lakier zaczął się oddzielać od pozostałych 3 paznokciach.

Podsumowanie opisanej wizyty w Salonie Kosmetyczno-Fryzjerskim Pachnidło:


Jakość usługi:

Bez szału! Jeszcze sie zastanowię czy wrócę!

Komfort klienta:

Kiepsko! Nie zapewniono mi intymności i wygody!

Higiena:

W porządku! Zabieg wykonany w higienicznych warunkach!

Ocena ogólna:

Ciężko mi stwierdzić czy poleciłabym Pachnidło swojej przyjaciółce. Myślę, że to chyba musiałoby zależeć od zabiegu. Jak zresztą we wszystkich opisanych przeze mnie przypadkach. Jeśli jednak owa przyjaciółka chciałaby wykonać w Pachnidle manicure hybrydowy to raczej bym jej odradziła to miejsce z kilku względów: mały wybór kolorów, obawiam się, że lakiery były już za stare (ale tutaj nie mam pewności) oraz niewygodne stanowisko zabiegu (choć może jest szansa na bycie obsłużoną przy drugim, które wyglądało na wygodniejsze). Aczkolwiek sam w sobie zabieg został wykonany w higienicznych warunkach - kosmetyczka umyła ręce, miała na sobie jednorazowe rękawiczki, które przy mnie założyła, zdezynfekowała mi dłonie. Jedynie nie mam 100% pewności co do sterylności pilnika.

0 komentarze:

Prześlij komentarz